Statystyka

8.07.2012

x. Chapter 35 - Bo ponoć Jared Leto się nie zakochuje.

Alyson.

Widząc te wszystkie zdjęcia jego byłych dziewczyn straciłam pewność siebie. Zresztą nie musiałam ich nawet widzieć. Wystarczy, że słyszałam co chwilę "aktorka, modelka, prezenterka", a poczułam się... jak zero.
Spojrzałam na zdjęcia z budki fotograficznej, które trzymałam w ręce. Skąd Sophie je miała? Delikatnie przejechałam opuszkami palców po zdjęciu, na którym mnie pocałował w usta. Ukryłam uśmiech i odłożyłam fotografię na bok. Zauważyłam, że w kuchni zostałam tylko ja i Shannon.
- Kochałaś go, co? - uniósł brwi do góry. Nie zapytał złośliwie, wręcz przeciwnie. Nawet na jego twarzy malował się delikatny uśmiech.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - Zagryzłam wargę. Może dlatego, że teraz ktoś wstąpił na miejsce Nicka. Albo dlatego, że to jeszcze nie minęło. Cholera, wciąż go kochałam. - Dlaczego zerwałeś z Agnes? - zmieniłam temat.
- Ona jest... Po pierwsze nic a nic do niej nie czułem. Nawet nie wiem dlaczego razem byliśmy. Pewnie przez Hurricane, Jared miał naprawdę chorą wizję. Ale koniec był przez to, że cały ten czas mnie wykorzystywała. Chciała się wybić, okej rozumiem. Potem namówiła mnie na kilka wspólnych zdjęć. Dobra, czemu nie. Następnego dnia słyszałem jak rozmawiała ze swoim agentem. Mówiła coś o tych zdjęciach, czy ma je wypuścić, czy nie. Jak skończyła zapytałem, z kim rozmawiała, a ta powiedziała, że z mamą. No i efektem końcowym było, to że zdjęcia "wyciekły", a za nią latali paparazzi. Sam jej to powiedziałem. Że jeśli pojawimy się razem publicznie, reporterzy będą ją męczyć. Potem powiedziała, że tak naprawdę chodziło jej tylko o to, a ja byłem jedynie jak to stwierdziła "haczykiem, na który mogła się zaczepić i wzbić w górę".
- Wróciliście do siebie? - zapytałam. Przypomniałam sobie blondynkę, która wchodziła do jego pokoju, kiedy rozmawialiśmy przez Skypa.
- Raz. Obudziłem się w łóżku, z nią obok i zapytałem sam siebie, co ja do cholery robię. Były takie incydenty kiedy ona próbowała mnie nakłonić. Po prostu przychodziła, całowała mnie i dalej samo szło. I wiesz co? - spojrzał na mnie i się uśmiechnął. - Odkąd poznałem ciebie, a ona próbowała mnie poderwać, nie dałem jej się ani razu. - Nachylił się nade mną i musnął delikatnie moje wargi. Pocieszające.
***

- O mój Boże, jesteś niemożliwy, wiesz? - rozejrzałam się wokół, kiedy Shannon zdjął z moich oczu przepaskę.
Całą drogę miałam je zawiązane, czułam się jakbym była uprowadzana. Otaczała nas woda, siedzieliśmy w łódce. Było jak w filmie romantycznym.
- Mamy jeszcze kilka godzin, więc pomyślałem, że musimy je spędzić jak najlepiej. I tutaj nas nie złapią paparazzi. I za jakąś godzinę zajdzie słońce, będzie romantycznie. - Uśmiechnął się.
Przegryzłam wargę i ponownie się rozejrzałam.
Wokół było spokojnie. Od czasu do czasu kilku żeglarzy przepływało obok, uśmiechało się do nas życzliwie.
- Jak ja zdobyłam takiego faceta? - Podparłam głowę dłonią zaciśniętą w pięść, a łokcie wbijały mi się w nagie kolana. Zanim wyszliśmy, powiedział, żebym ubrała się inaczej, bo będzie gorąco. Dziwnie sformułowane, ale posłuchałam. I rzeczywiście, gdybym była tu w jeansach ugotowałabym się. Tym razem na nogach miałam krótkie, granatowe spodenki i koszulkę tego samego koloru z zespołem KISS. Gdyby powiedział, ubrałabym się bardziej romantycznie.
- Ja się dziwię jakim cudem, ja mam ciebie. - Uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiła się iskierka. Zaczął wiosłować sadzając nas na głębszą wodę i zapewniając większy spokój. - Obiecaj mi, że jeśli wyjadę nie znajdziesz sobie kogoś lepszego i młodszego, proszę. W dalszym ciągu myślę o tych wszystkich facetach i zaczynam się bać. - Chwycił moją dłoń, ale w jego oczach widziałam rozbawienie.
- To ty powinieneś się pilnować. Wiesz, te wszystkie kuszące Azjatki albo Latynoski. - Zaśmiałam się. - Nie jestem zdolna do zdrady, więc nie masz co się obawiać. Obiecuję. - Zapewniłam, a on zrobił to samo.

Jared.

Ciekawe gdzie teraz są. Nie, nie obchodzi mnie to. Dlaczego w ogóle o tym pomyślałem? Mogą sobie być gdzie chcą i robić co chcą. Nie interesuje mnie to.
- Halo? Jesteś Marsjaninie? - Sophie pomachała mi przed oczami dłonią.
Otrząsnąłem się i spojrzałem na nią. Była ładną kobietą, ale nic nigdy by między nami nie było. Po prostu nie czułem tego, co powinienem gdybym był zakochany. Dobry seks, to tyle. Ona też to wiedziała.
- O czym myślisz? - zapytała.
Parsknąłem śmiechem. Sam nawet nie wiedziałem. Po głowie pałętało się tysiąc myśli i nie potrafiłem ich uporządkować. A nawet gdyby, i tak by nie zrozumiała.
- Nie wiem. Nie mam pieprzonego pojęcia. - Przetarłem oczy dłońmi, a później podparłem się łokciami o stół między nami. - W środku mnie wszystko wkrótce eksploduje.
- Alyson?
- Co? - poderwałem się lekko.
- Czyli jednak. Jared musisz z nią porozmawiać...
- Powiedziała ci?!
- O czym? - zmarszczyła brwi.
- Och, nie ważne. Ale teraz rozmowa nie wchodzi w grę. Jestem pieprzonym dupkiem i powinienem odpuścić. Wszyscy mi to powtarzają. Teraz próbuję to włączyć w życie. Odpuścić. Tak po prostu. Wiesz, może jest mi tak trudno, nie dlatego, że się zakochałem, ale dlatego, że ktoś woli mojego brata. Próbuję zwrócić tego kogoś uwagę na siebie, bo mój braciszek ma to, co zawsze ja chciałem. Kogoś, kto w ogóle nie zwraca uwagi na to kim jesteś z zawodu, czy stanu konta w banku.
- Ale oboje wiemy, że ten Ktoś to Alyson, tak? - zapytała nieśmiało.
- Przepraszam. Nie chcę o niej mówić, przy jej najlepszej przyjaciółce. - Szczególnie jeśli przedstawiam ją jak źródło mojego wewnętrznego bólu. Ale ja też ją skrzywdziłem. Niech będzie sobie szczęśliwa z Shannonem, co mi tam... Wyjąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer Johna, ale nie połączyłem nas. - Muszę zadzwonić. - Wyjaśniłem i wstałem, aby wyjść i porozmawiać z nim bez świadków.
- Okej i tak muszę iść...
- Ej, bez seksu? - zrobiłem smutną minę.
- Jared, robiliśmy to już dzisiaj dwa razy. Sam siebie zaspokój, albo znajdź inną. Przyszłam prosto od Alyson, bo powiedziałeś, że chcesz porozmawiać. Ale nie mam teraz czasu na rozmowę "po twojemu". Pa - uśmiechnęła się i pomachała mi palcami po czym wyszła.
- Pa. - Powiedziałem do siebie i zadzwoniłem do Johna.
Raz odrzucił połączenie, więc spróbowałem drugi raz.
- Co jest, Jay? Nie mam teraz zbytnio czasu. - Wyszeptał.
- Hej, masz może jeszcze trochę tego co wczoraj mi dałeś?
- Właśnie to załatwiam i jeśli zobaczą, że rozmawiam teraz przez telefon pomyślą, że rozmawiam z policją. A co? Chcesz jeszcze?
- Dziesięć... Dwadzieścia sztuk. I trochę "białej damy". Trzydzieści gram. A co tam. LSD też. - Wędrowałem wzrokiem po pokoju, szukając jakiś cieni lub innych oznak, że ktoś jest w domu. Nie znalazłem takich.
- Nie przesadzasz? Przyjdź za godzinę do klubu. Będę czekał z twoim zamówieniem. - Zaśmiał się obrzydliwie i rozłączył.
Znowu się będziesz truć? Tak i nic ci do tego. Jestem tobą, mam chyba coś do powiedzenia na ten temat. I tak tego nie zmienisz. Dlaczego to robisz? Bo dziewczyna cię nie kocha? Nie bądź żałosny. Możesz ją mieć. Tylko się nie starasz wystarczająco. Jest z Shannonem, niech żyją długo i szczęśliwie. Z Shannonem. Jasne. Chodzi o twojego braciszka? Naszego, skoro jesteś mną. Nasz starszy brat. Starsze rodzeństwo powinno być autorytetem dla młodszego. O to chodzi? Chcesz go naśladować, mając nawet taką dziewczynę jak on? Chcesz mu ją odebrać, przyznaj się. Nie dlatego, że ona aż tak ci się podoba, prawda? Że musisz ją zaliczyć? Zamknij się. Och. Leto się zakochał? Nie, nie ma takiej opcji, co? Bo ponoć Jared Leto się nie zakochuje. Tu nie chodzi ani o Shannona, ani o Alyson.
- Przestań! - krzyknąłem do siebie, a echo rozeszło się po pustym domu. Irytujący głos ucichł, a ja stałem i wsłuchiwałem się w ciszę. Byłem samotny. Zawsze będę, bez znaczenia na to ile osób by mnie otaczało.
Chwyciłem klucze z blatu i wyszedłem z mieszkania. Prosto do klubu.
***

Przed wejściem był ten sam ochroniarz co dzień wcześniej. Wpuścił mnie bez zbędnych pytań. Było tam jak zawsze. Chmura dymu, przez którą trudno było cokolwiek zobaczyć, pełno pół nagich kobiet... i mężczyzn. Ale Johna nie było. Usiadłem na krześle i zaczerpnąłem powietrza, co było błędem. Nigdy się tego nie nauczę. Wpatrywałem się w podłogę. Ciekawe jaki był ten pokój zanim stał się burdelem... Tak naprawdę nie interesowało mnie to. Nawet nie wiem dlaczego o tym pomyślałem. Byłem dziwnym człowiekiem. Wrakiem człowieka. Wywróciłem oczami, a wtedy przede mną stanął John. Brudny John.
- Przepraszam za spóźnienie, ale trochę się przedłużyło. - Wyszczerzył pożółkłe zęby.
- Nie lubię tu siedzieć. Masz? - uniosłem brwi.
- Oczywiście. Zawsze mam to czego chcesz. Tysiąc się należy. - Postawił na biurku czarną teczkę, którą trzymał w ręce i wyjął kilka torebeczek kokainy i ecstasy.
- Aż? - wyjąłem z kieszeni portfel i wręczyłem mu banknoty.
- Nie bądź sknera. Zarabiasz tyle za sekundę pracy, o ile w ogóle to można nazwać pracą. Zresztą ten towar jest nowy na rynku, trudno go zdobyć. Jeśli szanujesz życie, nie mieszaj jednego z drugim. Weź jedno i poczekaj przynajmniej dwie godziny zanim zażyjesz drugie. Swoją drogą, dobre to "nowe"? Muszę spróbować kiedyś.
- Ujdzie. - Przytaknąłem skinieniem głowy. - Słyszałeś kiedyś, że nie można być swoim klientem?
- Pierwsza zasada dealerów. Ale zasady są do dupy - zaśmiał się.
Pokręciłem głową i schowałem swoje nowe "zabawki" do kieszeni.
- Nie spróbujesz? - zachęcił mnie spojrzeniem i pomachał przed twarzą żyletką.
No spróbuj Jared. Nie oprzesz się chyba pokusie? Ten cichy głosik ewidentnie ze mnie drwił. Ale czemu nie?

Shannon.

- Musimy się zbierać. - Oznajmiłem.
Ale było tak miło. Leżeliśmy na ziemi, podłodze, czy jakkolwiek to nazwać, łódki.
- Nie. - Powiedziała przeciągając ostatnią literę. Wtuliła się we mnie i odetchnęła. - To była udana randka, gratulacje. - Uśmiechnęła się.
Powoli podnieśliśmy się i usiedliśmy na ławce, czyli tam, gdzie powinniśmy być cały czas.
- Powiedz, że się zgubiliśmy, błagam. - Alyson spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Dlaczego? - zaśmiałem się. Do diabła, cały dzień szczerzyłem się jak głupi.
- Chcę spędzić z tobą jeszcze trochę czasu. Na dodatek nie całowaliśmy się od kilku godzin. To jak odwyk.
I tak nas nie zauważą, co mi szkodzi, pomyślałem i przybliżyłem się do niej. Pocałowałem ją długo i czule.
- Mamy jeszcze całą drogę powrotną i jeszcze odprowadzę cię do domu. Pewnie jeszcze będziemy się kłócić o moje okulary i czapkę...
- Nie oddam ci ich. - Wystawiła mi język i poprawiła okulary na nosie. - Nie dziś.
- Zobaczymy. - Zaśmiałem się i powoli wiosłowałem, sprowadzając łódkę w stronę brzegu.
Niebo było jeszcze trochę różowe od zachodzącego słońca, budynki na horyzoncie wyglądały tylko jak czarne kształty.
Spojrzałem na Alyson, która obserwowała przyrodę wokół. Będę za nią cholernie tęsknić. Już pierwszy raz, kiedy wyjechałem był trudny, co będzie teraz? Wiem, że będzie ciężko.
Kiedy dopłynęliśmy do portu pomogłem jej wejść z łódki na pomost.
- Powinienem wrzucić cię teraz do wody. - Stwierdziłem. - Ostatnio, kiedy miałaś wylądować w fontannie, to ci odpuściłem.
Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem, co mnie rozbawiło.
- Kocham cię, nie rób mi tego.
Zaśmiałem się i przyciągnąłem w swoją stronę odciągając ją od wody. Zameldowałem właścicielowi, że łódka jest na miejscu, podziękowałem i wraz z Alyson powędrowałem wzdłuż pomostu. Na plaży wciąż było tłoczno, chociaż słońce dawno już zaszło. W każdym razie było znacznie mniej ludzi. Jakaś paczka przyjaciół gdzieś w oddali, próbowała rozpalić ognisko co chwila wybuchając głośnym śmiechem. Zauważyłem że facet z gitarą na kolanach uśmiecha się do Alyson. Spojrzałem na nią, a ta odwzajemniła uśmiech.
- Znasz go? - zapytałem łagodnie. Tak, byłem już pod wpływem zazdrości.
- Em... Tak trochę.
- Co znaczy "tak trochę"?
- Kolega Harrego. - Spojrzała na mnie i przymrużyła oczy. - Jesteś seksowny, kiedy jesteś zazdrosny. - Uśmiechnęła się.
- Ja nie... Nie jestem zazdrosny. Tylko tak pytam.
Zaśmiała się i pokręciła głową. Przejmowałem się tym bardziej niż ona. Albo świetnie to ukrywała.
- Shannon. - Zaczęła. - Ten facet jest gejem. Możliwe, że uśmiechał się również do ciebie.

Alyson.

- Czapka albo okulary. Wybieraj.
- Nie! Jak przyjedziesz spowrotem to ci oddam. Muszę mieć coś pod zastaw. - Wystawiłam mu język.
- Nie musisz, bez wahania przyjadę. Ale ja bardzo lubię te okulary i czapkę. - Położył dłonie na mojej talii. Zdjęłam okulary, ale mu ich nie dałam. Trzymałam je w prawej dłoni, a ręce zwisały wzdłuż ciała, kiedy Shannon niemal przycisnął mnie do siebie, więc czapkę z daszkiem również musiałam zdjąć, aby go nie uderzyć. Nawet nie próbował mi ich odebrać. Wcześniej chciał się tylko podroczyć. Spojrzał mi w oczy i tkwiliśmy przez chwilę w bezruchu.
- Będę tęsknić. - Przegryzłam dolną wargę. Pocałował mnie delikatnie i krótko.
- Dlatego powinnaś jechać z nami. - Mruknął i znów złączył nasze usta.
- To jest nie... - Wepchnął mi w usta swój język, skutecznie sprawiając, że zapomniałam co chciałam powiedzieć. Ujął moją twarz w dłonie i pocałował tak, jak jeszcze nigdy. Po moim całym ciele przeszły przyjemne dreszcze.
Później przytulaliśmy się długi czas. Bardzo długi.
- Muszę iść. - Pocałował mnie w skroń. - Zatrzymaj to. - Uśmiechnął się i wskazał czapkę i okulary.
- I tak bym ci nie oddała.
- Tak, wmawiaj sobie. Sam bym ci to zabrał. - Przymrużył oczy.
- Taak, jasne. - Założyłam ręce na piersi. Spojrzał na wyświetlacz telefonu.
- Kocham cię. - Jeszcze raz mnie pocałował.
- Ja ciebie też. I bądź ostrożny, okej?
Mrugnął do mnie i zniknął.

Jared.

Siedziałem na kanapie w swoim domu i wpatrywałem się w sufit po zażyciu LSD. Czułem się nieziemsko. Było mi duszno, ale przyjemnie.
- Fajnie, nie? Tak sobie siedzimy tutaj, razem... - odwróciłem się w prawą stronę. Tuż obok mnie siedział... Ja. Zamrugałem kilka razy, ale zjawa nie zniknęła. Moje sumienie wyszło z głowy. - Ładnie. Ten cały John sprzedaje dobry towar, co nie?
- Taa. - Zaśmiałem się. Dwa Jaredy. To już trzeci Leto. Kolejny Jared to coś, czego świat potrzebuje. Coś czego potrzebują kobiety.
- Porozmawiajmy o czymś. Nie jesteś coś rozmowny. - Drugi Ja trącił mnie pięścią w ramię. - Co tam u Alyson?
- Nie interesuje mnie to.
- A Shannon? Cały dzień go nie było. - Drażnił się ze mną. - Ciekawe co robili. Właśnie... - Podrapał się po głowie, jakby próbował sobie coś przypomnieć. Nagle podskoczył na siedzeniu. - Już wiem! Obudziłeś się w nocy, prawda? Chociażby tak na chwilkę? No pewnie, że tak, wiem to. Przecież jestem tobą. Mniejsza... Chodzi o to, że nie widziałeś Shannona w pobliżu, nie? W nocy, w domu Alyson, przyjaciółki Shannona, nie widziałeś go w salonie. Ciekawe co robił. Robili. - Poprawił się. Jeśli jestem upierdliwy, współczuję osobom w moim otoczeniu. Miałem ochotę go uderzyć. Ale to była tylko halucynacja. Moje sumienie nie wyszło z mojej głowy, ale tylko przybrało ludzką postać. Moją postać, którą chciałem uderzyć.
Usłyszałem trzask drzwi, dzwonienie rzucanych kluczy na blat, głosy. Poczułem tylko jak ktoś podnosi moją prawą powiekę i przygląda się źrenicom.
- Kurwa. Jared, znowu?! - Kiedy oprzytomniałem z chwilowego osłupienia, zauważyłem Shannona. - Kurwa! - zrzucił ze stołu tabletki.
- Ej! - oburzyłem się, ale z lekkim opóźnieniem.
- Jared, co się z tobą dzieje?! Czy ty się w ogóle widziałeś dzisiaj w lustrze? Nie pamiętasz co się stało kilka lat temu, przez to gówno? Przypomnij sobie. Cholera! - chodził w tą i spowrotem, a ręce miał na głowie. Wyglądał w moich oczach śmiesznie. Jak te postacie z kreskówek...
- W ogóle... Co to miało być wtedy w klubie? Jared, ja pierdolę... Co się z tobą dzieje? - powtórzył pytanie.
Siedziałem z opuszczoną głową i bawiłem się kciukami, jak przedszkolak.
Mówił coś jeszcze, wrzeszczał, widziałem złość, ba nawet nienawiść, w jego oczach. Ale nie słuchałem. Narkotyki są złe, bla, bla. Wiedziałem to. Tylko nie stosowałem się do tych słów.
Po chwili wszedł Tomo. Nie krzyczał, tylko stał, obserwował i analizował to wszystko. A Drugi Ja stał tuż za nim i śmiał się cholernie głośno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz