Statystyka

8.06.2012

x. Chapter 27 - Zraniłeś boskie ciało!

- A jak tam spotkanie z Braxtonem, co? - zaczęłam, na co ona się skrzywiła.
- Daj spokój... - mruknęła. - Potrzebuję dojrzałego faceta, a on jest... dziecinny.
- Dojrzałego, czyli ktoś taki jak Jared? - uniosłam brwi. Było po niej widać, jak na dłoni, że on jej się podoba. Teatralnie wywróciła oczami.
- Przestań! Skończmy temat, bo jeśli ty nie chcesz gadać o Shannonie, to uszanuj to, iż ja nie chcę rozmawiać o tym drugim Leto. Ale i tak ci nie uwierzę, że chociaż raz się z nim nie całowałaś.
Poczułam jak zaczynają mnie piec policzki. Nie, błagam. Nie może wiedzieć, skoro ja sama nie wiem, jak to do końca z nami będzie. Milczałam i zaczęłam mieszać łyżeczką w prawie pustej filiżance.
- No nie gadaj! - wyszczerzyła oczy. - Kiedy? Ile razy? Mów!
- Dwa razy. - Ukryłam twarz w dłoniach, by potem podeprzeć na nich głowę. - Wczoraj.
Nie miałam ochoty o tym rozmawiać. Nie byłam taką kobietą, która po każdej randce, rozmowie czy wymiany uśmiechu z chłopakiem, zdawała relacje przyjaciółce. Oczywiście, Sophie by tak chciała, ale ja po prostu nawet bym tak nie potrafiła. Nie lubiłam mówić o uczuciach.
- I nic, a nic mi nie powiedziałaś. Co z tobą jest nie tak? - kiedy otworzyłam usta aby coś powiedzieć, ta nie dała mi nawet wydobyć z siebie chociażby słowa - Jeśli chodzi o brak czasu, to ja rozumiem. Bo to wszystko przez tego Leto i ten cały film. Tak jak kiedyś spędzałyśmy ze sobą całe dnie, to teraz tylko widziałyśmy się na zajęciach. No i wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Zaczęłaś nosić sukienki i raz czy dwa miałaś na sobie szpilki! - głośno westchnęła. - Ten Shannon to chyba nie jest aż taki zły...
Uniosłam brwi. Boże, ta dziewczyna była taka zmienna i wybuchowa. Raz chce wyjaśnień, a potem nie daje ci dojść do słowa. Raz mówi, że nie lubi Shanna, potem stwierdza, że jest okej.
- Okres masz? - zaśmiałam się krótko.
- Ha-ha. Śmieszne, wiesz? Ale ja się naprawdę interesuję twoim życiem. Jesteśmy przyjaciółkami i jakoś muszę cię zmusić, żebyś wreszcie powiedziała mi kiedyś co leży na rzeczy.
Upiła ostatni łyk kawy i spojrzała na moją filiżankę, która również była już pusta.
- To idziemy na zakupy! - klasnęła w dłonie, a ja już na samą myśl o tym ile razy okrążymy centrum handlowe, westchnęłam ze zmęczenia.

Shannon.

Lecieliśmy już jakąś dobrą siódmą godzinę do Puerto Rico. Cały czas bawiłem się komórką, wchodziłem na strony internetowe, których nie odwiedzałem kilka dobrych miesięcy. To wszystko, tylko dlatego, że mi się nudziło. Sprawdziłem chyba po raz tysięczny twittera - swojego i Alyson. Żadnego wpisu od niej. Wysłałem nawet esemesa, ale również nie odpisała. W zasadzie nie miałem żadnego pojęcia, czy jest jakaś różnica czasowa, ale cóż...Cholera. Tęskniłem. Ciężko westchnąłem i spojrzałem na siedzenie obok, na którym spał sobie mój brat. Jak on może spać, kiedy ja usycham z tęsknoty? Nie byłem nawet zmęczony, pomimo, że nie spałem ponad dwadzieścia cztery godziny. Z podręcznej torby wyjąłem aparat z zamiarem obejrzenia zdjęć ze wczoraj. Chwilę się zawahałem. Jeśli Jared się obudzi i zobaczy jak przeglądam zdjęcia, na których jest wyłącznie Alyson? Co prawda te fotografie to nie jest żadna tajemnica, jednak to by było trochę dziwne. Naprawdę nie miałem ochoty mu się z tego tłumaczyć.
Oparłem się bardziej plecami o ścianę, przy której siedziałem w samolocie, twarzą do Jareda.
Zacząłem wspominać każde zdjęcie, uśmiechając się przy tym coraz szerzej. Niektóre były naprawdę niezłe.
Miała piękny uśmiech, co zdążyłem zauważyć wcześniej. Pora zadać sobie to pytanie, od którego od jakiegoś czasu uciekałem: Zakochałem się?
Niby takie banalne, a jednak odpowiedź była skomplikowana. Bardzo skomplikowana. Zżyłem się z nią przez te dwa tygodnie, nie ukrywam. Podczas pocałunku... Serce biło mi dwa... raczej pięć razy szybciej niż normalnie. Tak długo czekałem na ten moment. Kiedy nasze wargi się zetknęły, za każdym razem - aż żałuję, że było ich tylko dwa - przechodziły mnie dreszcze. Każdego dnia w Los Angeles czekałem tylko na spotkanie z Rudą. Przypomniały mi się okoliczności w jakich doszło do decyzji zmiany koloru włosów. Kąciki ust nieznacznie uniosły mi się do góry. Aly w dalszym ciągu ma moją koszulkę do koszykówki. Słodko, ale zwrotu i tak bym nie żądał.
Zamarłem w bezruchu, a po czym wyłączyłem aparat i głośno westchnąłem. Cholera. Zakochałem się. Od dawna się tak nie czułem. Szlag by to trafił. Jeśli ona tego nie odwzajemnia? Jest młoda, ładna, zgrabna - to oczywiste, że interesują się nią młodsi ode mnie faceci. Nie tylko oni nią, ale też ona nimi, prawda? Kurwa. A jeśli po tym co się stało wczoraj zacznie mnie unikać, bo nic nie poczuła... Zawiodła się, znajdzie sobie mężczyznę w swoim wieku, przystojniejszego i bardziej wysportowanego, który też będzie wegetarianinem. Pobiorą się i będą mieli trójkę dzieci...
- Ej! Słuchasz mnie? - z zamyśleń wyrwał mnie głos Jaya. Kiedy on się obudził? Odchrząknąłem i usiadłem wygodniej.
- Jasne. - Skłamałem, próbując brzmieć choć trochę wiarygodnie.
- Taa, nic nie mówiłem baranie jeden. - Parsknął śmiechem. - Miałeś taką poważną minę i dziwną pozę, że stwierdziłem, że fajnie mógłbym się z ciebie ponabijać. - Zmierzyłem go wzrokiem i zamknąłem oczy. W dalszym ciągu nie mogłem zasnąć, gównie z tego samego powodu co wcześniej. Do tego dochodził upierdliwy brat.
Po chwili usłyszałem jak zanosi się śmiechem.
- Będziesz miał się przy czym masturbować - wydukał.
Otworzyłem oczy i zauważyłem, iż w dłoniach trzymał moją lustrzankę.
- Weź się lecz, Młody - odebrałem mu aparat.
- Tylko żartuję, Stary - podkreślił ostatnie słowo. Zawsze tak robił, kiedy się do niego zwracałem na per Młody. - Ale dasz mi któreś, nie? - po raz kolejny w jego posiadaniu - przez moją nieuwagę - znalazło się urządzenie, które należało do mnie.
- Jesteś obleśny - skomentowałem krzywiąc się. Jak on mógł w ogóle tak myśleć? Już nigdy więcej nie podam mu ręki. Po dobroci oddał mi lustrzankę, a ja schowałem ją do torby.
- No przecież żartuję, wyluzuj. Boże... - zamilkł. - Tęsknisz za nią, prawda? - trącił mnie łokciem.
Otworzyłem usta, ale w głowie wciąż dobierałem słowa. Chciałem powiedzieć:
Jak cholera, bracie.
Ale po co mu o tym wiedzieć? Co jak co, ale Jared Leto się nie poddaje. I choć on się zarzekał, że nie będzie mi wchodzić w drogę - wiem, że kiedy nadarzy się taka okazja - zrobi to.
- Przejdzie. Wyleczymy cię z tej choroby zwaną "miłością". Tam, w Puerto Rico jest teraz dużo słońca. Dużo słońca plus gorące kobiety? - spojrzał na mnie. Kiedy zaczął ten temat nagle się ożywił. - No błagam, nie wiesz? - szczerze nawet nie wiedziałem, że mam odpowiadać. - Podpowiem, że słoneczko podwyższa temperaturę na ziemi. A to jest wyspa. Czyli tam już jest jakieś czterdzieści stopni! I gorące laski! W bikini! Gościu, wyobrażasz to sobie? - Zmarszczyłem brwi.
- Jared, czy ty kiedykolwiek przestaniesz myśleć tylko o jednym? I nie zapominaj, że nie jesteśmy sami w tym samolocie, więc się ucisz trochę. Mam ci przypomnieć co kiedyś powiedziałeś?
- Doskonale pamiętam, co wypłynęło z moich ust. Ale gościu! To Puerto Rico! Esteban ma tam nawet drinki za darmo - uśmiechnął się arogancko.
- Nie mów do mnie "gościu"! I jaki Esteban? - nic z tego nie rozumiałem.
- Miałem kiedyś tam pewną przygodę... Nie ważne. Powiem tylko, że dla własnego dobra miałem inną tożsamość...
- Dla własnego dobra? Boże. Ty erotomanie, to powinno się leczyć. Miałeś już nigdy nie wykorzystywać niczemu niewinnych kobiet. Ty sobie w ogóle wyobrażasz, jakie sprowadzasz na siebie niebezpieczeństwo? Możesz mieć... - ściszyłem trochę głos. Nasza rozmowa wymknęła się spod kontroli. - HIV. Masz o tym pojęcie?
- Dobra, Shann. Przestań mi tu jakieś ojcowskie rozmowy odprawiać. Zabezpieczam się.
- Ale... - nie dokończyłem, bo mi przerwał.
- Koniec. Prześpij się, bo nie wyglądasz najlepiej. - Oparł się wygodnie i włożył słuchawki do uszu.
Gnojek jeden. Niestety ten gnojek to mój brat. Co mu w ogóle do głowy przyszło? "Wyleczyć mnie"? A skąd wie, że chciałbym "wyleczony"? Teraz czego najbardziej pragnę to usłyszeć chociażby oddech Alyson.

Alyson.

- Błagam cię, Sophie. Nogi mi już odpadają - powtórzyłam po raz setny. Obeszłyśmy chyba całe Los Angeles. Już się ściemniało, a my od rana chodziłyśmy po sklepach.
- No ten będzie ostatni! Obiecuję. - Powiedziała i pociągnęła mnie za rękę w stronę butiku.
- Dobra! Ale ty płacisz za taksówkę - uprzedziłam ją. Wywróciła oczami i weszła do sklepu.
Podążyłam za nią i widziałam jak błyszczą jej się oczy.
- O Boże, chcę je! - prawie pisnęła i z wyciągniętymi rękami ku wysokich, czarnych szpilek pobiegła przymierzyć którąś parę.
Ku mojemu zdziwieniu uwinęła się w piętnaście minut i kupiła dwie pary, identycznych butów. Różniły się jedynie kolorem.
Wyszłyśmy i złapałyśmy pierwszą lepszą taksówkę i podałyśmy adres, pod który ma jechać.
- Jutro mam zamiar cię wyciągnąć na imprezę i nawet nie chcę słyszeć protestów. - Oznajmiła spokojnym głosem Sophie.
- Że niby mnie? Chyba zwariowałaś. - Parsknęłam śmiechem. Ona tak na serio?
- Choćbym cię na rękach miała wynosić, pójdziesz. Posłuchaj. U Harrego w knajpie ma być jakiś fajny zespół. Dopiero zaczynają grać, ale ponoć są przystojni. - Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Sophie. Ile razy mam ci mówić, że nie jestem w tej chwili zainteresowana facetami? Muszę dokończyć ten projekt...
- Nie jesteś zainteresowana facetami, ale facetem. Konkretnie jednym. - Zauważyła. - Zresztą mogłaś go dokończyć jak był Shannon. Teraz mam cię dla siebie i zamierzam wykorzystać ten czas.
Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Szybko wyjęłam telefon z kieszeni, kiedy przypomniałam sobie o wiadomości, którą dostałam na początku dnia.
Nie myliłam się - to był Shannon.
"Śpisz? Przepraszam jeśli cię obudziłem, ale siedzę w samolocie i nie mam pojęcia nad jakim miastem jesteśmy, a co za tym idzie - nie wiem jaka jest między nami różnica czasowa. Nudzi mi się jak... nie wiem, Jared śpi na siedzeniu obok - aż się prosi, żeby mu coś zrobić, ale chyba sobie odpuszczę. Szczerze? Nie mogę zasnąć, tęsknie. - S."
Uśmiechnęłam się do telefonu i przegryzłam wargę. Chciałam odpisać, jednak Sophie mnie szturchnęła i zawiadomiła, że już jesteśmy pod moim domem. Westchnęłam, schowałam komórkę i wyszłam z samochodu.
- A więc jutro impreza, nie zapomnij! - krzyknęła i odjechała.
Wywróciłam oczami. Nie miałam ochoty na żadne miejsca gdzie leci głównie muzyka, której nienawidzę - coś typu techno. Zaczęłam się tępo patrzyć w telefon, w słowa, których Shann użył w esemesie. A ostatnie zdanie szczególnie mi się podobało.
Odpisałabym, no ale ja również nie wiedziałam jaka jest różnica czasowa. Trzeba będzie sprawdzić w internecie...
Weszłam do domu, gdzie znajdowali się aktualnie David i Annie.
- Gdzie ty się szlajasz taką późną porą? - zapytał z udawaną troską mój brat.
- Ale późna pora. Jest ósma, człowieku. - Zdjęłam kurtkę i zawiesiłam ją na wieszaku przy drzwiach.
- Shannon wyjechał, myślałem, że do tej pory tylko z nim tak chodziłaś - uśmiechnął się irytująco.
Puściłam tą uwagę pomimo uszu, głównie dlatego, że nie chciałam mu dawać tej satysfakcji.
Powędrowałam po schodach do swojego pokoju i od razu usiadłam na łóżku z laptopem. Pierwsze co to poszukałam w Googlach jaka jest teraz godzina w Puerto Rico.
Różnicą było jakieś pięć godzin, więc u nich jest...  coś około piętnastej. Wątpię żeby Shann był teraz na Skype. Ale co szkodzi sprawdzić?
Szybko włączyłam komunikator i w liście kontaktów szukałam zielonych znaczków, które oznaczały, iż ktoś jest zalogowany. Sama zmieniłam status na Dostępną i odnalazłam wzrokiem nazwisko Shannona. Przegryzłam wargę i westchnęłam. Nie wiem czy z ulgi czy z żalu. Nie było go.
- Nie dziwię się... - mruknęłam do siebie i już prawie wyłączałam program.
Zmarszczyłam brwi widząc komunikat w prawym dolnym rogu monitora. Prawie pisnęłam z radości.
Od razu na środku pojawiło mi się okienko, a nieco niżej dwie opcje: Odbierz i Odrzuć połączenie. Oczywiście wybrałam to pierwsze i uśmiechnęłam się widząc GO. Tego, z którym całowałam się jakieś dwadzieścia cztery godziny temu. Tego, w którym (byłam prawie pewna) się zakochałam.
- Hej Shanny. - Nieśmiało mu pomachałam; zupełnie nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Hej. - Również się uśmiechnął. - Wiesz, że lubię kiedy tak na mnie mówisz?
Dobrze, że w moim pokoju panował półmrok. Przez to nie widział jak się rumienię. To był taki odruch, nawet nie zauważyłam jak się do niego zwracam.
- Też muszę ci coś wymyślić - dodał unosząc oczy ku górze. Jakby szukał tam jakiegoś pomysłu. - Aly... Al...? Lyss! - w jego ustach zabrzmiało to aż nadzwyczaj seksownie. - Podoba ci się?
- Jasne - krótko się zaśmiałam. - W ogóle pragnę cię zawiadomić iż różnica czasowa to jakieś pięć godzin. I byłam z Sophie, a ona zabroniła mi pisać esemesy, więc przepraszam, że nie odpisałam - uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Spoko. I dzięki, bo właśnie miałem sprawdzić która u ciebie godzina...
- Nie gracie żadnego koncertu teraz? Szczerze myślałam, że jesteście już dawno na scenie.
- Przed chwilą do hotelu przyjechaliśmy, koncert mamy jutro, w zasadzie chyba jakoś wieczorem. Jasne, mógłbym się przespać parę godzin, ale nie jestem nawet zmęczony. I prawdopodobnie nie zasnąłbym gdybym cię nie usłyszał.
- Och, słodko - przegryzłam wargę. - Też tęsknię, Shanny. - Mój ton nagle jakby trochę posmutniał.
- Następnym razem jedziesz z nami - zaśmiał się. - Bo to są za duże męki dla nas obojga.
- Ha-ha. Nie żartuj, boję się samolotów. - Wystawiłam mu język.
- Jasne - zironizował przeciągając samogłoski. - Nie żartuję. Mówię serio.
- Ja też. Pierwszy i ostatni raz kiedy leciałam to jak się przeprowadzałam z New Jersey. I to nie było fajne.
- Przyzwyczaisz się, będę przy tobie. - Zrobił słodkie oczka. - No i my stawiamy.
- Nigdzie nie jadę i kropka. Jak tam reszta? - szybko zmieniłam temat.
- No, niestety tak wyszło, że jestem z Jaredem w jednym pokoju. Okropne. To wszystko przez jakąś głupią pomyłkę przy rezerwacji. I był też zawiedziony, bo mu się chyba wyspy pomyliły - zaśmiał się.
- To znaczy?
- Opowiadał mi, jak to będzie tutaj podrywać "gorące laski", że będą niby w bikini chodzić... Tyle, że Pan Wszechwiedzący nie wiedział, że tutaj największa temperatura to dwadzieścia sześć stopni. Potem się tłumaczył, że z Kubą mu się pomyliło.
- Nie zdziwiłabym się gdyby z łazienki wyszła właśnie jakaś pusta, tleniona blondynka. Swoją drogą współczuję ci w nocy. Chociaż mam nadzieję, że nie sprowadzi jakiejś laski, o ile ma choć odrobinę szacunku do ciebie.
Shann odwrócił się, jakby chcąc się upewnić, że nikogo tam nie ma. Ale jak na zawołanie z łazienki wyszedł Jared.
- No może blondyna to to nie jest, ale... - zaczął.
- Równie pusty - zaśmiałam się dokańczając zdanie za Shannona.
- Ej! Nie pyszcz mi tutaj, młoda. - Młodszy Leto podszedł do brata i usiadł mu na kolanach.
- Aua, Jared, złaź! Ciężki jesteś! - Shann próbował go z siebie zrzucić, jednak na marne.
Siedziałam na łóżku i śmiałam się z nich, patrząc na te dziwne czynności, które wykonywali.
- No weź spadaj! Co ci przeszkadzam na tych kolanach? Ogarnij! No przestań!
- Tak, przeszkadzasz mi! Jakbyś nie zauważył, rozmawiam z kimś! Nosz kurwa, Jared! - krzyknął Shannon i wreszcie udało mu się zepchnąć z siebie brata. - Boże, co za człowiek... - mruknął, kiedy młodszy Leto leżał na ziemi. Wstał i spojrzał wrogo na Shanna.
- Pożałujesz, oj, pożałujesz... - wyszeptał i zdjął koszulkę. - Podrapałeś mi plecy, bezbożniku jeden! Zraniłeś boskie ciało! - pokazał mu zadrapanie, na co Shannimal parsknął śmiechem.
Jared odszedł w stronę łóżka i zaczął czytać jakąś książkę. Zostaliśmy tylko ja i Shannon. Młodszy całkowicie się wyłączył.
- Niemożliwe. Nareszcie. - Odetchnął z ulgą Shann. - Dobra... Jak ci minął dzień? - zaczął normalną rozmowę.
- Można powiedzieć, że dobrze. A tobie?
- Nudno.
Rozmawialiśmy tak jeszcze dobrą godzinę. Coś wydawało mi się, że tak będzie codziennie, do póki nie przyjedzie. Zamknęłam laptopa i opadłam na łóżko.
Zerknęłam na zegarek, na którym widniała dopiero dwudziesta druga. Wyszłam z pokoju i poszłam do kuchni. Nalałam sobie do szklanki soku pomarańczowego i weszłam do salonu.
- Jak tam poszukiwania mieszkania? - zagadnęłam ich, nie dlatego, że chciałam tylko dlatego, że uważałam, iż tak wypada. Ostatnio rzadko kiedy rozmawiałam ze swoim bratem.
- W miarę dobrze. Mamy kilka miejsc na oku. - Odpowiedziała za Davida, Annie.
- Czemu nie zamieszkacie u ciebie? - zapytałam jej.
- Nie żartuj. Z rodzicami? Nie, dziękuję. - Parsknęła.
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam pojęcia o czym by tu jeszcze porozmawiać. Tym bardziej, że z Annie to do rozmowy jakoś nigdy się nie paliłam.
Poczułam jak wibruje mi telefon, który wciąż trzymałam w dłoni. Zobaczyłam na ekran, a na nim widniał napis:
1 nowa wiadomość od Shann.
Otworzyłam ją i przeczytałam krótką, aczkolwiek miłą dla serca treść.
"Dobranoc. I tęsknie, ale to wiesz (; - S."
Uśmiechnęłam się i przez krótką chwilę wpatrywałam się jeszcze w tekst.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz