Statystyka

8.05.2012

x. Chapter 19 - Ocean kłamstw. I jak tu nie utonąć?

Wrócił późno. Zresztą ostatnio, kiedy poznał Alyson, nie wracał do domu przed dwudziestą. Kiedy zapytałem co tak wcześnie, powiedział tylko, że pada deszcz i nie ma sensu gdziekolwiek chodzić. Nie mogła przyjść tutaj? Miałem dziwną chęć spojrzenia w jej oczy.
Głupku, nie chciała cię widzieć zapewne. Zawsze musisz wtrącić swoje trzy grosze? Głupie pytanie retoryczne.

- Leżysz tak cały dzień? - zapytał Shannon kiedy przechodził setny raz przez salon w drodze do lodówki.
- Właściwie... To tak. - Dziwne, że dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. - Z przerwami na toaletę - dodałem i ziewnąłem przeciągle. - Pogadaj ze mną Shannuś. Nudzi mi się - poprawiłem się do pozycji siedzącej i poklepałem miejsce obok.
Popatrzył na mnie jakbym był z innej planety. Z Marsa. Widząc, że nie ma zamiaru się ruszyć, zacząłem rozmowę.
- Musiałem coś przemyśleć - teatralnie westchnąłem - Doszedłem do wniosku... Słuchaj, podoba ci się ona tak na serio-serio? - uniosłem brwi oczekując w głębi duszy przeczącej odpowiedzi.
- Ty znowu o tym. Tak, cholernie mi się podoba. - Odparł niemal bezgłośnie.
Wtedy przypomniał mi się pewien cytat, nawet nie wiem kogo:
"Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości*" - i to mnie jeszcze bardziej dobiło.
- Wycofuję się - skłamałem? Nie wiem. Ale skoro ta kobieta ma mnie za dupka, to czemu mam nim nie być? Znokautuję się tym, ale kiedy będzie mi się chciało, wrócę do gry. A więc, skłamałem czy nie? Tak, skłamałeś. Widząc pytający wzrok Shannona uprzedziłem jego następne pytanie. - Tak, Shannuś. Na serio.
Parsknął śmiechem.
- Nie kłam. To takie piękne kłamstwo, że aż chciałbym w nie uwierzyć**.
- Nie kłamię - powiedziałem przekonująco. Teraz kłamiesz o tym, że nie kłamiesz? Tak, Leto. Wykaż się swoimi zdolnościami aktorskimi i kłam własnemu bratu prosto w oczy.
- Ty się nigdy nie wycofujesz, Jared. Choćbyś nie chciał walczyć i tak to robisz. Więc możesz przysięgać, że nie kłamiesz, ale i tak wiem, że właśnie to robisz. Przestań się zgrywać.
To mnie zatkało. Kompletnie.
Czy miał rację? Miał. Nie, nie miał. I tak wiesz, że miał. Ale jesteś takim tchórzem, że nawet nie umiesz się przyznać przed samym sobą. Teraz nawet mój wewnętrzny diabeł wie więcej o mnie niż ja sam. Nawet nie zauważyłem, kiedy Shannon zniknął mi z oczu.

Alyson.

W domu nikogo nie zastałam, może to i dobrze?
Przebrałam się w jakieś luźniejsze i suchsze ciuchy. Z rana wcale się nie zapowiadało, żeby miało padać... Ubrałam sukienkę na ramiączkach , która sięgała mi nieco ponad kolana. Była biała i trochę obcisła od pasa w górę, lekko pomarszczona w talii. Od pasa w dół była czarna, pomarszczona i znacznie luźniejsza. To znaczy, na tyle luźna, że gdybym okręciła się w okół własnej osi wyglądałaby jak rozwijający się kwiat. Na to szary, zapinany kardigan. Jednak z przyzwyczajenia nigdy go nie zapinałam, przez co sięgał mi do połowy ud.
Zrobiłam sobie Latte z czekoladą i wygodnie ułożyłam się na kanapie.
Włączyłam telewizor i przełączałam kanały jeden po drugim, szukając czegoś ciekawego. Ostatecznie padło na jakąś bajkę, którą później okazały się Pingwiny z Madagaskaru. Niektóre teksty były powalające, delikatnie mówiąc.
W pewnym momencie zaczęło mi się nudzić. Dlaczego nikogo tutaj nie ma?
Włączyłam sobie na DVD Kac Vegas, film który ubóstwiam, i który oglądałam już kilka razy.
Wskoczyłam na kanapę i przykryłam się kocem.
Po niecałej połowie filmu oczy same mi się zamykały. Ziewnęłam przeciągle, wyciszyłam telefon i wyłączyłam telewizor. Wtuliłam się w poduszkę, otuliłam się kocem niczym kokonem i z dziwną łatwością zasnęłam. Dawno nie było tu tak spokojnie.

Przetarłam oczy i rozejrzałam się. Dalej nie ma nikogo?
Co ich wszystkich wywiało?
Już chciałam wstawać, nawet odkryłam się kocem, kiedy ogarnęła mnie fala zimna i na powrót się w nim zatopiłam. Po kilku minutach usłyszałam, jak ktoś przekręca klucz w zamku. Popycha drzwi, następnie delikatnie zamyka, prawie bezgłośnie.
- Kto to? - zapytałam, miałam zbyt wielkiego lenia, żeby wstać i zobaczyć.
- Święty Mikołaj - odparł ironicznie, chociaż od razu wiedziałam kto to.
- Zabawne - odpowiedziałam sucho. Wzięłam telefon i zaczęłam się nim bawić.
Harry przeszedł obok kanapy, na której wciąż leżałam, nawet na mnie nie patrząc chwycił pilot od telewizora i włączył jakiś film.
- Jak randka z Shannonem? - zapytał, tępo patrząc się w ekran.
- To nie była... - przerwałam przypominając sobie kino, i to jak przez ponad godzinny horror trzymałam rękę Zwierzaka. - Całkiem dobrze.
- Wiesz, dalej mnie boli biodro, po tym jak mnie kopnęłaś - zaśmiał się i spojrzał wreszcie na mnie. - Boże! - wrzasnął, niemal podskakując na fotelu.
- Co? - zmarszczyłam brwi, patrząc na niego.
- Coś ty zrobiła z włosami?!
- Ach, tak - chwyciłam kosmyk czerwonych włosów między palec wskazujący a środkowy i przyglądnęłam się im. - Zapomniałam kompletnie o tym - zachichotałam krótko.
- Jak można zapomnieć o... tym? - zaczął śmiesznie wymachiwać rękoma, wyginając palce we wszystkie możliwe strony, prawdopodobnie nawet o tym nie wiedząc. Wybuchnęłam śmichem widząc jego mimikę twarzy.
- Nie podoba ci się? - spytałam, kiedy ochłonęłam. Ozdobiłam twarz słodkim uśmiechem i spojrzeniem małego dziecka.
- Nie. Wyglądasz... - zamyślił się szukając odpowiedniego wyrażenia - ładnie, a przede wszystkim oryginalnie. Ale współczuję ci tego jak ci rodzice będą wywodzić na temat przyzwoitości - zauważył. Osz kurwa, zapomniałam. Moje oczy zrobiły się nagle szerokie jak spodki.
- Nie pomyślałaś o tym, prawda? - spojrzał na mnie z politowaniem, szczerząc przy tym swoje zęby.
- Zamknij się - warknęłam. - Ale co oni do tego mają? Jestem dorosła, wkurza mnie to, że pilnują mnie jak dziecka. Kiedy oni w ogóle wyjeżdżają?
- Dzisiaj wieczorem. - Zerknęłam na godzinę i Harry uprzedził moje następne pytanie - Pojechali z Davidem i Annie oglądać jakieś mieszkania...
- Wyprowadzają się? - prawie krzyknęłam.
Wzruszył ramionami i placem wskazał okno, zza którego było widać cztery sylwetki wychodzące z auta.
- Sama ich zapytaj, bo ja w tej chwili nic nie wiem. Przy okazji zobaczymy minę twojego "wiecznie uporządkowanego, świętego ojca" na widok twoich włosów - znów złośliwie się zaśmiał, na co groźnie na niego spojrzałam.
- Cześć - zawołał David i od razu stanął jak zamurowany wpatrując się we mnie.
Ej, aż tak źle nie wyglądam! Głośno przełknął ślinę, zdenerwowany spoglądając na idącego ku nam tatę.
- Także, ten... Ja może zamknę się w pokoju i poczekam aż wyjadą? - zaproponowałam prawie bezgłośnie, jednak nikt mnie nie poparł.
Westchnęłam, kiedy do domu weszli rodzice. Tata nawet nie spojrzał w moją stronę, obrażony?
Za to mama, tylko pokiwała głową zszokowana i dołączyła do taty w kuchni.
Telefon na stole podwójnie za wibrował i zerwałam się, aby po niego sięgnąć jednak Harry był szybszy.
- Oddawaj to! - skoczyłam na niego próbując mu wyrwać komórkę.
- Poproś - spojrzał na mnie wyciągając telefon jak najdalej, abym go nie dostała.
- Nie jestem jakimś cholernym psem!
Zrzucił mnie z siebie i odbiegł kilka metrów ode mnie. Wcisnął coś w telefonie i przeczytał na głos:
- Ocean kłamstw. I jak tu nie utonąć? Jeśli dłużej zostanę z TYM człowiekiem, chyba kurwicy dostanę - wyrecytował - Jaki z niego poeta, chociaż dalsze część nie jest taka twórcza. - Zakpił.
W tym momencie straciłam cierpliwość, o ile w ogóle ją posiadałam.
- Kurwa, oddawaj mi to, bo ci zaraz zaj... zrobię krzywdę! - rzuciłam się na niego, a ten spojrzał na mnie przerażony, aż wreszcie parsknął śmiechem.
- Pamiętasz jeszcze, że twoi rodzice są w pomieszczeniu obok? - szepnął dzielnie powstrzymując się od śmiechu.
Popchnęłam go na ziemię i wyrwałam mu telefon z ręki.
- Spierdalaj - wystawiłam do niego środkowy palec i pomaszerowałam do pokoju czytając jeszcze raz treść smsa.
Jak śmie czytać nie swoje wiadomości? Opętało go coś?
"Którym człowiekiem?" - odpisałam, chociaż spodziewałam się jaka będzie odpowiedź.
"Dla jakiejś odmiany, to nie Jared (: Braxiu mnie męczy, żebym cię o coś poprosił (bo on się wstydzi, chociaż temu zaprzecza) :>"
"A więc, słucham?"

Powoli schodziłam ze schodów, stopniowo coraz wolniej słysząc kłótnię starszych.
Usiadłam na schodach, nie chcąc być zauważona, przysłuchiwałam się ich wrzaskom.
- Na litość boską! Jest dorosła, Pete! Ma prawo decydować za siebie! - nie jestem pewna, czy mówili o mnie, ale stawiałam, że tak. O dziwo, mama mnie chyba broniła.
- I co z tego? On ją niszczy! Nigdy tak nie przeklinała, a na dodatek teraz jeszcze na jakieś dziwadło się zrobiła! - dziwadło? Dzięki, tato. Zawsze przeklinałam, tylko tak to jest kiedy zawsze strzępie przy nich język.
- A ty pamiętasz co robiłeś w jej wieku? - zapytała już ciszej mama. - Leżałeś już -enty raz na izbie wytrzeźwień, przetrzymywali cię za liczne bójki, co nie pamiętasz? Uciekłeś z domu i wyleciałeś do Paryża, pieprząc wszystko co się rusza. - Proszę. Ładnych rzeczy się dowiaduję - Ciesz się, że chociaż tego po tobie nie ma. A według mnie wygląda całkiem ładnie - dodała z lekkim zawahaniem.
- Nie żartuj, proszę - parsknął śmiechem. - Nie widzisz tego jaka robi się z niej... dziwk...
- Z całym szacunkiem, prze pana, ale to wciąż jest pana córka i na pewno nie jest żadną dziwką! - wtrącił Harry. Jeszcze bardziej grabił sobie u ojca, ale to mój przyjaciel, bronił mnie. Oczy mi się zaszkliły. Własny ojciec nazwał mnie dziwką, bez żadnego konkretnego powodu.
- Zamknij się gówniarzu! - warknął do niego.
W tym momencie nie wytrzymałam. Zbiegłam ze schodów, ubrałam białe conversy (nawet nie obchodził mnie fakt, że nie pasują do sukienki)  i chwyciłam za klamkę drzwi.
- Dzięki, tato. Tylko pamiętaj, że ta dziwka cię kocha - starałam się aby głos mi nie drżał, jednak na marne. Każdy chyba zauważył łzy w moich oczach.
Wybiegłam z mieszkania, nie zwracając uwagi na deszcz, który zalewał mnie zimnymi kroplami. Nie miałam wymierzonego miejsca, dokąd iść. Jedynym celem było oddalenie się od tego domu.
Od osób w tym domu... Biegłam przed siebie, omijając pojedynczych przechodniów z parasolami.
Po kilku minutach "drogi donikąd" okręciłam się w okół własnej osi, nie orientując się gdzie jestem. Było już ciemno, wokół tylko drzewa, ławki... Czyli ktoś tu czasami przebywa, może jakiś park? Usiadłam na mokrej od deszczu, ławce i ponownie się rozejrzałam. Przestraszyłam się, kiedy włączyły się latarnie. Byłam tu kiedyś... Całkiem niedawno, chyba wtedy kiedy zamordowano ojca Sophie... Z Jaredem... Wstałam, przypominając sobie, że może gdzieś tutaj być, i powędrowałam w stronę powrotną. Znacznie wolniej niż zwykle. Co chwilę pociągałam nosem. Będę chora, ale sram na to. Łez zbierało się coraz więcej; zamknęłam oczy pozwalając im wypłynąć. Zdałam sobie sprawę z tego, iż stoję w miejscu. Kiedy uniosłam powieki, zauważyłam idących zna przeciwka, trzech solidnych mężczyzn. Jak to kobieta w takiej sytuacji, przestraszyłam się. Jednak nie zawróciłam jak zwyczajny tchórz, tylko pewnie szłam przed siebie.
Opuściłam głowę i przyspieszyłam. Zajmowali całą szerokość ścieżki, miejmy nadzieję, że ustąpią. Dwa metry mnie od nich dzieliły, jeden i szturchnięcie przez jednego w ramię.
- Um, przepraszam - powiedział zachrypniętym głosem, który od razu rozpoznałam.
Uniosłam głowę i tylko nią kiwnęłam. Kiedy chciałam ruszyć do przodu, zostałam zatrzymana. Poczułam jak jego ręka zaciska się na moim łokciu, ciągnąc mnie trochę do tyłu.
Spojrzałam w jego niebieskie oczy z przerażeniem. Nie mam ochoty teraz na rozmowę, Jared - chciałam powiedzieć jednak on odezwał się pierwszy.
- Przepraszam, pomyliłem panią z kimś - i mnie puścił.
Dzięki Bogu, za ten nowy kolor włosów. Odetchnęłam i poszłam przed siebie.
Przegrałam z pokusą odwrócenia się i szukałam czy jest z nimi Shannon.
Niestety wtedy natknęłam się na wzrok młodszego Leto. Ale nie, Shannona z nimi nie było. Gdyby był też by się odwrócił, prawda? Albo zatrzymałby mnie i przytulił do swojego masywnego, ciepłego ciała.


*"Mów szeptem jeśli mówisz o miłości" - Paulo Coelho
**To takie piękne kłamstwo, że aż chciałbym w nie uwierzyć - przerobiona przeze autorkę (na potrzeby opowiadania) piosenka 30 STM - A Beautiful Lie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz