Statystyka

8.05.2012

o. Chapter 18 - Harrym Potterem to ty nie jesteś.

Po kilku minutach, kiedy ochłonęłam, cicho weszłam do domu.
Miałam wrażenie, że wszystkie pary oczu skupione są na mnie. Czemu nie na Annie? To ona jest w ciąży, nie ja. Weszłam do kuchni i nalałam sobie wody do szklanki.
- Masz adoratorów - usłyszałam zachrypnięty głos, który bez wątpienia należał do Davida. A  kogo innego mógłby być ten kpiący ton?
Odwróciłam się na pięcie w jego stronę i spojrzałam na niego pytająco.
- Mogliście trochę ciszej rozmawiać... Wiesz, według mnie... To żaden z tych... - zamyślił się - "Związków" nie ma przyszłości...
- Nie jestem w żadnym związku...
- Nie przerywaj mi. Nie wiem jakie masz stosunki z braćmi Leto, ale jeśli cię to uszczęśliwia to nie popieram ojca. Masz moje wsparcie.
- Dlaczego mi to mówisz? - odłożyłam szklankę i oparłam się o blat.
- Bo jesteś moją siostrzyczką - uśmiechnął się - A tata... Myślę, że po prostu boi się ciebie stracić. W jego oczach wciąż jesteś mała i nikt nie ma prawa mu ciebie zabrać. Jednym słowem wydaje mi się, że jest zazdrosny... Czy ty naprawdę jesteś z Shannonem Leto? - przymrużył oczy wracając myślami do zdjęć z gazet. Widziałam, że powstrzymywał się od złośliwego uśmieszku.
- Nie. Odczep się - wystawiłam mu język i zaśmiałam się.
Już chciałam wychodzić, jednak ten postanowił się ze mną podroczyć.
- Jaaasne. Przynajmniej dobrze całuje? - dusił w sobie śmiech. A uduś się.
Wbiłam mu palca w brzuch, na co odruchowo odskoczył.
- Goń się - krzyknęłam rozbawiona wychodząc z kuchni.
Teraz nagle rodzice unikali mojego spojrzenia? Dobra, niech im będzie.
Jak na zawołanie ktoś zapukał do drzwi. Dzięki Bogu, bo nie chciałam kolejnej rozmowy z troskliwymi na stare lata rodzicami. Otworzyłam drzwi i w progu zobaczyłam Shannona.
- Witaj - przywitał się urzędowym tonem. - Już możemy iść, czy piękna pani będzie się jeszcze szykować? - wyszczerzył w uśmiechu białe zęby.
- Piękna pani? - zmarszczyłam brwi i go zacytowałam. - Myślałam, że idziesz ze mną? - udawałam zdezorientowaną.
- Och, przepraszam. Cudowna, wspaniała? Może być? - uniósł brwi udając poważnego.
Naprawdę komiczny widok.
- Uważaj, bo zaraz wpadnę w samozachwyt. Czekasz tutaj czy chcesz wejść? - zaproponowałam.
Zauważyłam wahanie z jego strony. Przypomniałam sobie o rodzicach. Dziwne jak przy tym człowieku zapominam o reszcie świata. Siedzą w salonie, fajnie zrobić im na złość, ale z drugiej strony to ile ty masz lat, kobieto? Złośliwość wygrała. Pociągnęłam go za rękę do środka.
Grzecznie się przywitał i powędrował ze mną po schodach w górę. Miałam wrażenie, że ich spojrzenia wypalą w nas dziurę. Weszliśmy do pokoju i kolejna wtopa.
- Harry, co ty tu jeszcze robisz? - nie powiedziałam tego jakimś ostrym tonem, ale ku mojemu zdziwieniu wypowiedziałam to spokojnie.
- Mam wyjść? Sorry, wolałem tutaj nudzić się i czytać o tych pustych laluniach w gazecie niż leżeć tam w salonie martwy, przez twojego tatę.
- No tak. Eem.. Shannon to Harry, mój przyjaciel. Nie wiem, pogadajcie czy coś ja się przebiorę, okey?
Z racji tego, że wciąż chodziłam w bluzie i koszulce Shanna, wyjęłam coś z szafy i poszłam do łazienki. Ubrałam niebieską bluzkę z "logiem" charakterystycznym dla Supermana do tego jak zwykle - rurki i ukochane trampki. Przeczesałam szczotką jeszcze blond włosy, delikatny makijaż i wyszłam z łazienki. Nie wiem czy zajęło mi to więcej niż dziesięć minut.
- Dobra, mogę iść. - Chwyciłam jeszcze telefon i włożyłam do kieszeni.
- Jak na kobietę to dosyć szybko - zauważył Zwierzak.
- Nie chciałam żeby Harry zaczął zanudzać cię historiami ze swojego życia. Zresztą muszę jakoś utrzymywać wizerunek pięknej, wspaniałej i cudownej kobiety, prawda?
Harry nagle wybuchł śmiechem.
- Kto ci takich głupot naopowiadał? - wydukał nie mogąc złapać oddechu.
Leżał na łóżku kuląc się ze śmiechu. Podeszłam do niego i kopnęłam go w biodro.
Jęknął, jednak nie przestawał rechotać. Shannon patrzył na niego i pewnie myślał coś typu:
Co za dziwne zjawisko przyrodnicze.
Pociągnęłam go za rękę i wydostaliśmy się z domu bez zbędnych docinek, komentarzy.
- Wybrałaś sobie już jakiś kolor? - zaczął w pewnym momencie.
- Myślałam nad czarnym, ale ostatecznie wybrałam rudy. Chociaż bardziej chyba czerwony i chyba trochę je skrócę.
- Boże, musieliśmy się o to zakładać? Nie mogę sobie nawet ciebie wyobrazić w takich włosach - zaśmiał się. - Co prawda Jared już ze mną kilkakrotnie przegrał, ale on to co innego... - musiał zaczynać jego temat? Powróciłam myślami do naszego spotkania.
Czy on naprawdę myślał, że się z nim umówię? Co prawda to co powiedział było słodkie, ale nawet gdybym poszła, to co? O czym byśmy rozmawiali? Kilka razy na pewno byśmy się pokłócili. Czy mamy w ogóle jakieś wspólne tematy oprócz reżyserii? Bez sensu, czy on nie może sobie wreszcie uświadomić, że go nie lubię?
Shannon widząc mój nieobecny wzrok, pomachał mi dłonią przed twarzą.
- Przepraszam, zamyśliłam się - potrząsnęłam głową, próbując wrócić na ziemię.
- Widzę, właśnie. o czym tak myślisz? - zapytał podstępnie.
- Ee... Wiesz, moi rodzice się ciebie czepiają. W sensie, że niby za stary jesteś. - Skłamałam. To nie byłoby fair gdybym powiedziała, że przebywając z nim myślę o jego bracie. Wiem, że nie fair jest też to, że go okłamałam. Pierwsze kłamstwo? Daleko nie zajdę.
- Ja stary? - dotknął się w pierś, jakby go to bardzo dotknęło. - Ee tam, kilka lat różnicy...
- Siedemnaście - upomniałam go. Odchrząknął i zaczął mówić od nowa.
- Ee tam, kilkanaście lat różnicy, nic wielkiego. Zresztą wiek o niczym nie świadczy. Chyba, że o tym ile człowiek jest już na planecie, mam jakieś tam doświadczenie życiowe, ale czy to naprawdę takie ważne?
- Dla mnie nie, ale miałam dzisiaj niemiłą rozmowę z tatą. Przez ciebie nawet nie wiedziałam, że zostają do dzisiaj - uderzyłam go lekko w ramię.
- Dlaczego przeze mnie? - zaśmiał się.
- A kto wymyślił pływanie w basenie o północy? Gdyby nie to, że późno wróciłam wiedziałabym, że zostają.
- Tak, tak. Teraz mnie obwiniaj.
Dalej rozmowa sama się potoczyła, nikt nie mówił nic o Młodszym Leto, a ja o nim nie myślałam.

Shannon.

- Jesteś gotowa? - zapytałem kiedy stanęliśmy przed drzwiami fryzjera.
Kiwnęła głową przegryzając wargę. Słodko wtedy wyglądała, na taką zagubioną dziewczynę, która niczego nie jest pewna. Chociaż może w głębi duszy chyba nawet nią była.
Pchnąłem drzwi do przodu i przepuściłem ją pierwszą.
***
- Wow - to było jedyne co mogłem wykrztusić, po zobaczeniu efektu.
Nie wiedziałem, że taka przemiana jest w ogóle możliwa. Znaczy wiedziałem, ale nigdy jej nie widziałem na własne oczy czy też nie doświadczyłem na własnej skórze.
Patrzyłem na nią jak osłupiały. Lustrowałem ją wzrokiem od góry w dół i znowu.
Zapłaciła - chociaż się o to wykłócaliśmy - i wyszliśmy. Długo się jeszcze na nią napatrzyłem, zanim coś powiedziałem.
- Wyglądasz...wow. - No to dałem popis...
- Ej, no bez przesady. Aż tak źle nie jest...
- Nie, nie chodzi o to. Po prostu... czerwono... Minie trochę zanim się przyzwyczaję więc, wiesz...
- Taa, wiem. Pewnie ja też szybko się nie oswoję...
- Dobra - klasnął w dłonie - Gdzie idziemy?
- Bo ja wiem... Gdziekolwiek.
- Kino? - zaproponował po dłuższym namyśle.
- Zapraszasz mnie na randkę? - uśmiechnęłam się i przymrużyłam oczy.
- W sumie... to tak - odwzajemnił uśmiech.

Jared.

Olała mnie. Tak po prostu ma mnie w dupie. Mnie i moje uczucia.
Przecież jestem człowiekiem, tak? Umiem kochać, potrafię być miły, kiedy trzeba jestem nawet romantyczny. Co takiego ma Shannon, czego ja nie mam? 

Fajnie, że wreszcie sobie kogoś znalazł, ale musiał akurat ? Zawsze wszystko musi być tak skomplikowane. Ale czy czuję coś do niej, czy to tylko chęć odebrania czegoś bratu?
- Co tak leżysz sam? - do salonu wszedł Tomo.
- A co, już nie można poleżeć w samotności na kanapie i rozmyślać nad swoim pozbawionym miłością życiem? - odparłem ironicznie.
- Pozbawionym miłością... Myślisz o tej blondynce, prawda?
Tak, ta blondynka o imieniu Alyson, którego staram się nie wymawiać, pozbawiła mnie reszty rozumu - cisnęło mi się na usta, ale nie powiedziałem tego. Chciałem uniknąć kolejnej rozmowy o tym, jaki Shannon jest z nią szczęśliwy i ja powinienem też się cieszyć.
- To przecież oczywiste, że tak - odparł za mnie Milicevic. - Słuchaj, nie powinieneś się wtrącać do jego życia towarzyskiego. Okej, jest ładna, fajna i w ogóle, ale wrzuć na luz Jared. On był pierwszy, tak? Daj mu się zakochać. Spójrzmy prawdzie w oczy, ty możesz mieć każdą, dlaczego akurat ona?
- A może ja nie chcę każdej? Może ja chcę Alyson?
- Kurwa, nie możesz sobie powiedzieć "ja to chcę" i nagle masz. Harrym Potterem to ty nie jesteś. Kogo to obchodzi, że ty chcesz? A pomyślałeś kiedyś czego pragną inni? Tylko wiecznie myślisz o własnym dupsku. Licz się z uczuciami innych. - I odszedł. Tak po prostu sobie poszedł. Co się stało z tymi beztroskimi latami, kiedy to dziewczyny nie miały żadnego znaczenia? Zniknęły, Leto. Chwyciłem swoje dziecko i napisałem smsa o krótkiej, aczkolwiek zwięzłej treści:
Jutro, koncert + wywiad, będę o 19.
Ale, chwila. Skoro ona ma mnie głęboko w poważaniu... Taa, chciałbyś, Leto. Zamknij się. To dlaczego ja miałbym jej słodzić? To ja jestem jej "szefem", a jak na szefa przystało to powinienem być surowy, tak? Kilka lekcji od Emmy i będę nie do zniesienia. Ale czy tego naprawdę chcę? Miała mnie polubić. Ty już nie wiesz czego chcesz. Niestety znów, muszę przyznać sobie rację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz