Statystyka

8.04.2012

x. Chapter 13 - Na pewno nic nie brałeś?

Boże, ta kobieta chce mi poprzewracać w głowie.
- Mam nadzieję. Zostajemy tutaj czy idziemy gdzieś? - rozejrzała się.
- Nie wiem, jak chcesz. Możemy się przejść, co ty na to?
Kiwnęła głową i wstała z ławki.
- Jeszcze nic o tobie nie wiem, wiesz? - spojrzałem na nią.
- Mogę powiedzieć to samo o tobie. Ja przynajmniej próbowałam, teraz twoja kolej - w uśmiechu pokazała dwa równe rządki białych zębów.
- Ee, dobra. Mogę ci sprzedać moją firmową gadkę. Cześć, jestem Shannon Leto, gram na perkusji w zespole, który odniósł większy sukces niż się spodziewaliśmy. Interesuję się fotografią, ale kogo to obchodzi, i tak zawsze pozostanę w cieniu geniuszu Jareda - na koniec sztucznie się uśmiechnąłem.
- Nie prawda. Może jakimś pustym laskom imponuje ten jego, jak to nazwałeś "geniusz", ale uważam że jesteś o wiele ciekawszym człowiekiem. I tajemniczym. Na przykład kiedy spojrzysz na takiego lalusia od razu wiesz, jaki jest. Zaciąga każdą do łóżka, bo myśli że jest takim bossem i że każda z nim chce. Nie widzę cię w takiej roli, dlatego nie wierzę, że jesteś jego bratem.
- Uważasz, że nie jestem seksowny? - uniosłem brwi i spojrzałem na nią.
- Jesteś. Tylko... - przerwała - O Boże, nie wierzę, że to powiedziałam - roześmiała się.
- Wow, nie wiedziałem jak fajnie jest być seksownym. Właśnie poprawiłaś mi samoocenę.
- Och, to dobrze.
Wciąż śmiejąc się pod nosem doszliśmy do fontanny.
Była duża, a wokół niej całkiem sporo ludzi. Jedni się całowali, drudzy kłócili, trzeci rozmawiali, a inni po prostu siedzieli i bawili się telefonami albo czytali książki.
- Pierwszy raz się tak czuję. - Wypaliłem. Nachyliłem się i oparłem zginając nadgarstki o betonowe ogrodzenie wody.
- Jak? - usiadła obok, tak że jak się odrobinę odchyli może spojrzeć mi w oczy.
- Nie ważne. - Oblizałem spierzchnięte wargi.
- Ej, mów - najechała swoją dłonią na moją przez co przeszły przeze mnie dreszcze.
- Naprawdę, nie ważne. - Spojrzałem na nią. Uniosła jedną brew. - Dobra. Pierwszy raz chyba poznałem kogoś kto nie umawia się ze mną tylko dlatego, żeby potem przespać się z moim bratem, ale dlatego że mnie lubi.
- Zwierz mi się.
- Co? - zmarszczyłem brwi.
- Zwierz mi się. Coś cię gnębi, więc to powiedz. Zaufaj mi. - Westchnąłem. Patrzyłem się na wodę, która falowała pod wpływem wiatru, bądź upadających na nią kropli, a później składających się z nią w całość aby znowu wylecieć pod ciśnieniem w powietrze i znów prosto do wody. I tak w kółko.
- Kiedy tak patrzę na tych wszystkich ludzi, to zazdroszczę im, że są szczęśliwi. Już nawet koncerty mi się znudziły, nie dają tej samej energii co kilka lat temu. Nie pamiętam kiedy ostatnio mogłem powiedzieć "jestem kurewsko szczęśliwy". Mam czterdzieści lat, jestem sam i właściwie nie mam nic oprócz pieniędzy. Bo wiesz... Ludzie mówią, że pieniądze szczęścia nie dają. Zgadzam się, dają tylko przyjemność. Mam wszystko, a tak naprawdę nie mam nic. Chciałbym znaleźć sobie kiedyś inną dziewczynę, niż tylko moja perkusja, ale znajdź sobie teraz kobietę, którą nie obchodzi twój stan konta. A jak już znajdziesz to zawsze zdradzają z młodszym bratem. - Przetarłem oczy i schowałem twarz w dłoniach. Wszystko zaczęło mnie boleć, więc zaproponowałem spacer. Położyliśmy się na trawie, a ja kontynuowałem. - Ta rutyna dnia mnie zabija. Koncert, spotkanie, wywiad, potem wywiad, spotkanie i koncert. Prywatności zero, naprawdę trudno znaleźć jakieś osamotnione miejsce. Nie zdziw się jeżeli twoje zdjęcia będą w gazetach. Wybrałem ten park, bo zwykle przychodzą tu młodzi, studenci... Trudno w to uwierzyć, ale nigdy nie zrobili mi tutaj zdjęcia. Zawsze przy bramie, nigdy w środku, dlatego zawsze idę gdzieś daleko, poza zasięgiem paparazzich. Czasami żałuję, że jesteśmy "sławni". Co to w ogóle znaczy być sławnym? Jesteś w telewizji i już wszyscy cię wytykają palcami "ej, to ten z telewizji!". Ja nie uważam się sławny. - Skakałem z tematu na temat. Wydawało mi się, że mówię od rzeczy, ale zauważyłem, że Alyson przygląda mi się i słucha co do niej mówię. Czasami mi przerywała abym powtórzył, bo nie zrozumiała. Czasami sama się wypowiadała. I sam nie wierzyłem, że to wszystko mówię. - Teraz ty. - Przerwałem i spojrzałem jej w oczy.
- Co ja?
- Teraz twoja kolej, słucham. Wiesz, takie zwierzenia bardziej zbliżają ludzi.
- Wiem, dlatego kiedy zobaczyłam, że chcesz coś powiedzieć powiedziałam żebyś to zrobił. Usta zamykają się wtedy, gdy mają do powiedzenia coś ważnego*. Poprzez takie coś można się jeszcze lepiej poznać, a zaciekawiłeś mnie sobą to poprosiłam.
- Więc ja proszę ciebie, abyś teraz ty mi coś powiedziała. Cokolwiek. - Na chwilę się zamyśliła.
Zapewne próbowała znaleźć coś, czym mogłaby zacząć.
- Mam przyjaciela. Jest bardzo ważną osobą w moim życiu. Wczoraj uświadomił mi bardzo ważną rzecz. Od dwóch lat nie mam nikogo, dlatego że wciąż nie mogę zapomnieć o Nicku. - Spojrzała na mnie, na co zmarszczyłem brwi. Zapytałem kim jest Nick, na co odpowiedziała niemal błyskawicznie. - Były narzeczony... martwy. - Powiedziała ściszonym głosem. Przybliżyła się do mnie i przytuliła. Zrozumiałem, że nie chce więcej mówić na ten temat. Położyła głowę na mojej piersi i zaczęła jeździć opuszkami palców po moim brzuchu.
- Tak czy inaczej, gdyby nie ten przyjaciel, prawdopodobnie nie byłoby mnie tutaj...
- Podziękuj mu ode mnie - uśmiechnąłem się. Za każdym jej dotykiem miałem coraz to silniejsze ciarki.

Jared.

Siedziałem na podłodze w pokoju, oparty plecami o ścianę z gitarą na kolanach.
- No dalej... Wymyślisz coś... - szepnąłem do siebie.
Pociągnąłem za jedną strunę, potem za drugą i trzecią, która właśnie się zerwała.
Zrzuciłem ją z siebie na miejsce obok. Podciągnąłem kolana pod brodę i oparłem się o nie czołem. Poczułem głód, nie taki zwykły głód. Narkotykowy głód. Nie biorę już dwa lata, a nagle teraz mi się zachciało? Zerwałem się na równe nogi i szybkim krokiem powędrowałem do kuchni, gdzie miałem nadzieję spotkać Emmę, bądź kogokolwiek.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu.
- Vicki, mam problem. - Usiadłem na krześle przy stole.
- Ee, okej. Nie gwarantuję, że pomogę. Prawdopodobnie nawet nie będę słu...
- Zachciało mi się. Daj mi coś, cokolwiek żebym tylko nie wziął narkotyków. Błagam! - przerwałem jej, a ona patrzyła się na mnie otępiała.
Odłożyła kubek z kawą i otworzyła górną szafkę.
- Trzymaj. Dobrze, że przyszedłeś. Nie waż się brać więcej tego gówna. - Podała mi popcorn i wyszła. Dzięki Bogu. Popcorn dla mnie to nawet coś lepszego niż dragi. Prawie rozerwałem paczkę z przekąską i wepchnąłem sobie do buzi całą garść.  
Z ulgą odetchnąłem. Nigdy więcej, ciołku. Nawet się nie waż mnie zatruwać.
- Wyłącz się! - krzyknąłem do tego irytującego głosu w mojej głowie.
- Na pewno nic nie brałeś? - usłyszałem głos Bosanko.
Dołączyłem do niej w salonie.
- Może powinieneś pobiegać? - zaproponowała. - Zwykle ci pomagało.
Podszedłem do okna i sprawdziłem jaka jest pogoda. Powoli kiwnąłem głową i odwróciłem się w stronę kanapy. Jak zwykle zawalona różnymi ubraniami. Wziąłem pierwszą lepszą koszulkę, która zapewne nie była moja, tylko chyba Braxtona.
Zmieniłem ją i wyszedłem.
***

Przebiegłem co najmniej pięć kilometrów, nie żartuję.
Zdyszany, resztkami sił podbiegłem do jakiejś ławki i na niej wygodnie usiadłem.
Starzejesz się. Zignoruję to.
Właściwie nie miałem pojęcia gdzie jestem. Wiedziałem tylko, że jestem tutaj po raz pierwszy.


*cytat Paulo Coelho

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz