Wróciłam do domu późno, było bodajże coś między północą a pierwszą w nocy.
Kiedy przeszłam z kuchni do salonu spostrzegłam leżących na kanapie Davida i Annie. Telewizor był włączony, ale nikt się nim nie interesował więc go wyłączyłam. To dziwne jak słodko wygląda Annie gdy śpi. Wzięłam złożony koc z fotela i przykryłam ich. Sama sobie się dziwiłam. Chyba byłam taka zmęczona, że nie funkcjonowałam normalnie. Weszłam do mojego pokoju, gdzie Harry był już w objęciach Morfeusza. Nie chciało mi się nawet brać prysznica, tylko przetarłam twarz zimną wodą i narzuciłam na siebie luźną koszulę. Zaraz po tym położyłam się obok Harrego i z zadziwiającą łatwością zasnęłam.
- Przyjadą dzisiaj rodzice - oznajmił Dave przy śniadaniu unikając mojego spojrzenia.
- Co? Po co? - Prawie wyplułam jedzenie z ust.
Równie gwałtownie zareagował Harry zrywając się z krzesła.
Nie miał dobrych stosunków z naszym ojcem, kiedyś doszło do lekkiej wymiany zdań.
- Nie wiem... Po prostu nas odwiedzają...
- Mam się wynieść? - Przerwał mu Whaterfeld, na co David parsknął śmiechem.
- Nie żartuj, jasne że nie - odpowiedziałam za niego.
Próbowałam
sobie poukładać to wszystko w głowie, szukając powodu dla którego
mieliby przekroczyć próg naszego - w zasadzie mojego - domu.
Nagle podniosłam głowę i zaczęłam szukać wzrokiem Annie. Gdzie ona do cholery jest?
Po raz pierwszy przeraziłam się jej nieobecnością. Głośno przełknęłam ślinę.
-
Nie! Wy nie możecie! - Wstałam z krzesła przy stole grożąc palcem
wskazującym Davidowi. - Powiedz, że to nie tak jak myślę! - Podeszłam
bliżej niego.
- A jak myślisz? - Lekko się odchylił aby uniknąć kontaktu z moim palcem i jego okiem.
Harry, który bacznie obserwował otworzył szeroko oczy zdając sobie sprawę z tego, co właśnie myślę.
- Nie! - krzyknął, a raczej zagroził.
-
Nie wiem czy wiecie, ale ja nadal nie wiem o co wam chodzi - wtrącił
brat, ręką odtrącając moją rękę. Wstał nie patrząc na nas i przeniósł
się na kanapę.
- Zabiję cię! Czyli jednak dobrze myślę! Ona nie może
być ze mną spokrewniona! Jeżeli ją poślubisz to wynosisz się w mojego
mieszkania, raz na zawsze! I mam szczerze w dupie gdzie ty się później
podziejesz!
- Jezus, robisz z tego wielką tragedię. Jakbyś była na nią uczulona!
- Bo jestem!
- Kocham ją! Chcę spędzić z nią resztę życia, a dzisiaj chcę powiedzieć o tym rodzicom i ty nie możesz mi tego zabronić, okej?
- A co zrobisz jeżeli odrzuci zaręczyny? - zapytał wciąż będący w szoku Harry.
- Już je przyjęła. - Rzekł na co oboje otworzyliśmy jeszcze szerzej - o ile to było możliwe - oczy.
- Nie, nie, nie. Coś ci się w głowie poprzestawiało chyba od tego koncertu. Przecież to diabeł wcielony!
- Pomiot szatański! - znów wtrącił Harry.
- Dziękuję - spojrzałam na niego. - Ktoś mnie rozumie! Właśnie David! Przecież to jest była Harrego! Zrobisz to przyjacielowi?
- Kilka lat temu gadałem o tym z nim i wyraził zgodę...
- Ale nie na małżeństwo! - uprzedził szatyn.
- Dobra, nie mam zamiaru was słuchać. Kocham ją, a ona mnie i to mi wystarczy. - I wyszedł.
Spojrzałam na Harrego, który zaciskał wargi. Bezradnie opuścił ramiona.
- Ma racje. Kochają się, a ja nie zamierzam się w to mieszać i ty też - uprzedził mnie.
- Ale... - uciszył mnie gestem.
Spojrzałam na zegarek na ścianie.
Jeszcze
tylko sześć godzin i ulotnię się z tego domu wariatów. Dzięki ci Boże,
ale z łaski swojej wiecznie bolesnej mógłbyś trochę poprzestawiać te
wskazówki zegara?
Głośno westchnęłam i sobie o czymś przypomniałam.
Wybiegłam z salonu do pokoju i poszukiwałam spodenek ze wczoraj.
Wygrzebałam je spod sterty ubrań i wyjęłam z kieszeni serwetkę, na
której wczoraj Shannon zapisał mi swój numer.
Chwyciłam telefon i wpisałam cyfry po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę.
Przez chwilę się zawahałam i chciałam rozłączyć, kiedy odebrał.
- Słucham?
- Um, ee... Cześć tu Alyson. - Wydusiłam.
- O, cześć. Właśnie o tobie myślałem.
- Miło - uśmiechnęłam się, ale dobrze, że tego nie widział. - Wiesz, co do spotkania...
- Coś ci wypadło?
- Nie, skąd. Tylko zastanawiam się czy masz czas trochę wcześniej. Muszę się ulotnić od tych debili.
- Właściwie to mam cały dzień wolny. O której sobie życzysz?
- Za godzinę? Może dwie?
- Półtorej?
- Okej - zaśmiałam się.
- Dobra, tak myślę że może spotkamy się w central parku?
- Mi pasuje gdziekolwiek.
-
Dobra, a więc tam. Do zobaczenia - powiedział to zbyt seksownie.
Zdecydowanie. Wykrztusiłam suche "Pa" i się rozłączyłam. Boże, jaka ze
mnie idiotka.
Shannon.
Dziwne, że podczas rozmowy cały czas się uśmiechałem. Jaki ze mnie idiota.
Zupełnie
jakby miała to zobaczyć. Głośno odetchnąłem z ulgą, że nie zawaliłem
tej rozmowy. To było aż dziwne. Wstałem leniwie z kanapy i wyjąłem z
lodówki puszkę Coli.
- Załóż spodnie, bo nie lubię cię widzieć z
samych bokserkach. - Zupełnie jak zawsze znikąd pojawiła się Emma. Gdyby
nie ona to pewnie nawet bym nie zauważył, że nie mam spodni.
Puszkę odstawiłem na stół i ubrałem leżące na oparciu krzesła spodnie.
Moja koszulka była cała uwalona nawet nie wiem czym.
- Ej, gdzie jest ta koszulka... ta taka z tym...takimi paskami czerwonymi i czarnymi? - zapytałem Ludbrook.
- Eee, gdzieś musi być.
-
Wow, wiele mi tym wyjaśniłaś. Dzięki. - Spojrzałem na nią z udawaną
wdzięcznością. Powędrowałem do pokoju w poszukiwaniu pożądanej koszulki.
Kiedy przekopałem się przez totalny chaos w mojej szafie, znalazłem.
Zwinnym ruchem ją założyłem i wróciłem do Emmy.
- Idziesz gdzieś? - Zwróciła się do mnie Emma.
-
Właściwie to tak. Ale to tajemnica - szepnąłem, kiedy do pomieszczenia
wszedł Pan i Władca, czyli Tomo i Jared. Głównie dlatego nie chciałem
żeby braciszek się nie dowiedział, bo wiem że on też ją lubi, a ja nie
chcę z nim rywalizować. Wziąłem swoją Colę i bez słowa wyszedłem, chcąc
uniknąć wścibskich pytań.
Mając w zanadrzu dużo czasu, przeznaczyłem go na powolny spacer.
Nie
rozglądałem się za paparazzimi, szczerze nie obchodziło mnie czy jestem
teraz fotografowany. Po jakimś czasie przyśpieszyłem, bo wydawało mi
się że idę już wieczność.
Postawiłem dwa kroki za bramą central parku
i zobaczyłem ją. Serce momentalnie mi przyspieszyło. Człowieku, ogarnij
błagam! Podrapałem się po głowie i poczułem nagłą chęć ewakuacji.
Jednak moje nogi same szły w jej stronę. Kiedy byłem od niej o metr może
dwa, dalej spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Zastanawiam się czy
naprawdę mnie lubi czy chce mi się tylko przypodobać, aby potem mnie
zostawić dla Jareda? Nie, człowieku. To nie ten typ. Ale jakoś nie mogę
uwierzyć, że ktoś taki mnie lubi.
- Spóźniłem się? - zapytałem na wstępie.
- Dwie minuty - zaśmiała się. Rany, to niewiarygodne jak pięknie brzmiał jej śmiech.
-
Przepraszam, odpokutuję. - Przesunąłem dłoń na pierś, dokładnie w
miejscu gdzie serce chciało mi wyskoczyć. - Przysięgam - i znowu.
Zaśmiała się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz