Otarłem zwilżone potem czoło i rozejrzałem się. Jakiś park. Brawo, błyskotliwy jesteś.
Trawa, drzewa, fontanna, ludzie. Shannon - to on przykuł moją uwagę.
Zbliżał się ku fontannie, trzymając na rękach Alyson. Zmarszczyłem brwi.
Alyson.
- Nie, proszę! - trzymałam się kurczowo jego szyi.
- To przeproś. Wystarczy to jedno słowo - spojrzał mi w oczy, a ja miałam wrażenie, że topię się w jego brązowych tęczówkach.
- Nie, nie zmienię zdania...
- Jak możesz mówić, że jestem jak Bill Kaulitz!?
- Wcale tak nie powiedziałam! Powiedziałam, że facet nie powinien się malować, a jak się maluje to kojarzy mi się z pedałem, czyli automatycznie z Billem z Tokio Hotel*!
- Czyli teoretycznie nazwałaś mnie pedałem!
- Nie! Zapomnij, po prostu zapomnij. - Próbowałam się jak najszybciej wymigać, gdy byliśmy już metr od fontanny.
- Nie pójdzie ci tak łatwo. Nazwanie mnie Billem czy też pedałem, no cóż jeden ciul, to była przesada.
- Ej, no ale mężczyzna nie powinien malować oczu, lub czegokolwiek. - Staliśmy tuż przy fontannie. Postawił mnie na niej, ale ramiona wciąż miałam zawieszone na jego szyi. Nie chciałam mieć tego spotkania z wodą, nie teraz.
- Przepraszam, okej? Przepraszam! - prawie wykrzyczałam, kiedy to jakimś sposobem mnie oderwał od siebie.
- I tylko to chciałem usłyszeć - uroczo się uśmiechnął. Złapał mnie w talii kiedy się poślizgnęłam i prawie sama wpadłam do tej pieprzonej wody. - Wiesz, tak na serio to bym się tam nie wrzucił. Jeszcze mam serce - zaśmiał się. Nie wiesz jak moje szybko bije w tym momencie. - Ale nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał cię zobaczyć w mokrych ubraniach, a mimo to uratowałem cię przed wodą. Dlaczego?
- Powinieneś sobie na to sam odpowiedzieć. Ale myślę, że mnie lubisz - wykonałam uśmiech numer cztery, na co zareagował prawie niewidocznym rumieńcem.
Nachyliłam się nad nim i szepnęłam:
- Ktoś nas obserwuje. Prawa strona, pod drzewem.
Obejrzał się we wskazane miejsce. Westchnął widząc jakiegoś reportera z całkiem sporą lustrzanką.
- Jutro nie obejdzie się bez docinek od... właściwie każdego. Od dzisiaj jesteś moją chyba drugą kochanką - zaśmiał się.
- Tak? Kto mnie ubiegł?
- Ponoć jestem zaręczony z Agnes Fischer, ale to już skończone, a informacja o zaręczynach jest fałszywa. Spotykam się jeszcze z Emmą, Aleną Gerber no i teraz jeszcze z tobą. Jestem draniem, prawda? Ludzie widzą cię z kobietą i już gadają, że mam romans.
- W takiej pozycji to chyba tylko to potwierdzamy... - wciąż staliśmy objęci i szeptaliśmy sobie do ucha.
- Um... tak. - Zabrał dłonie z mojej talii i podał mi rękę, abym bezpiecznie mogła zejść. - Chcesz poudawać? - zapytał nieśmiało ni stąd, ni zowąd.
- Ee, okej. - Chwyciłam go za rękę, splatając swoje palce z jego.
Jared.
Sam nie wierzyłem w to co widziałem. Najpierw byli roześmiani, potem tulili się do siebie, na koniec szli trzymając się za ręce. W domu trzeba będzie z nim poważnie porozmawiać. Jak mógł mi to zrobić? Spostrzegłem, że mam lekko otwarte usta przez co jeszcze bardziej zachciało mi się pić. Lekko zdenerwowany, ba, wkurwiony, wyszedłem z parku szukając pobliskiego kiosku. Kiedy już namierzyłem cel, kupiłem jakieś picie w puszce za pięćdziesiąt centów. Było wyjątkowo ohydne, ale ważne było żebym ugasił pragnienie. Pustą puszkę wyrzuciłem do kosza i zapragnąłem jak najszybciej znaleźć się w domu.
Trawa, drzewa, fontanna, ludzie. Shannon - to on przykuł moją uwagę.
Zbliżał się ku fontannie, trzymając na rękach Alyson. Zmarszczyłem brwi.
Alyson.
- Nie, proszę! - trzymałam się kurczowo jego szyi.
- To przeproś. Wystarczy to jedno słowo - spojrzał mi w oczy, a ja miałam wrażenie, że topię się w jego brązowych tęczówkach.
- Nie, nie zmienię zdania...
- Jak możesz mówić, że jestem jak Bill Kaulitz!?
- Wcale tak nie powiedziałam! Powiedziałam, że facet nie powinien się malować, a jak się maluje to kojarzy mi się z pedałem, czyli automatycznie z Billem z Tokio Hotel*!
- Czyli teoretycznie nazwałaś mnie pedałem!
- Nie! Zapomnij, po prostu zapomnij. - Próbowałam się jak najszybciej wymigać, gdy byliśmy już metr od fontanny.
- Nie pójdzie ci tak łatwo. Nazwanie mnie Billem czy też pedałem, no cóż jeden ciul, to była przesada.
- Ej, no ale mężczyzna nie powinien malować oczu, lub czegokolwiek. - Staliśmy tuż przy fontannie. Postawił mnie na niej, ale ramiona wciąż miałam zawieszone na jego szyi. Nie chciałam mieć tego spotkania z wodą, nie teraz.
- Przepraszam, okej? Przepraszam! - prawie wykrzyczałam, kiedy to jakimś sposobem mnie oderwał od siebie.
- I tylko to chciałem usłyszeć - uroczo się uśmiechnął. Złapał mnie w talii kiedy się poślizgnęłam i prawie sama wpadłam do tej pieprzonej wody. - Wiesz, tak na serio to bym się tam nie wrzucił. Jeszcze mam serce - zaśmiał się. Nie wiesz jak moje szybko bije w tym momencie. - Ale nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał cię zobaczyć w mokrych ubraniach, a mimo to uratowałem cię przed wodą. Dlaczego?
- Powinieneś sobie na to sam odpowiedzieć. Ale myślę, że mnie lubisz - wykonałam uśmiech numer cztery, na co zareagował prawie niewidocznym rumieńcem.
Nachyliłam się nad nim i szepnęłam:
- Ktoś nas obserwuje. Prawa strona, pod drzewem.
Obejrzał się we wskazane miejsce. Westchnął widząc jakiegoś reportera z całkiem sporą lustrzanką.
- Jutro nie obejdzie się bez docinek od... właściwie każdego. Od dzisiaj jesteś moją chyba drugą kochanką - zaśmiał się.
- Tak? Kto mnie ubiegł?
- Ponoć jestem zaręczony z Agnes Fischer, ale to już skończone, a informacja o zaręczynach jest fałszywa. Spotykam się jeszcze z Emmą, Aleną Gerber no i teraz jeszcze z tobą. Jestem draniem, prawda? Ludzie widzą cię z kobietą i już gadają, że mam romans.
- W takiej pozycji to chyba tylko to potwierdzamy... - wciąż staliśmy objęci i szeptaliśmy sobie do ucha.
- Um... tak. - Zabrał dłonie z mojej talii i podał mi rękę, abym bezpiecznie mogła zejść. - Chcesz poudawać? - zapytał nieśmiało ni stąd, ni zowąd.
- Ee, okej. - Chwyciłam go za rękę, splatając swoje palce z jego.
Jared.
Sam nie wierzyłem w to co widziałem. Najpierw byli roześmiani, potem tulili się do siebie, na koniec szli trzymając się za ręce. W domu trzeba będzie z nim poważnie porozmawiać. Jak mógł mi to zrobić? Spostrzegłem, że mam lekko otwarte usta przez co jeszcze bardziej zachciało mi się pić. Lekko zdenerwowany, ba, wkurwiony, wyszedłem z parku szukając pobliskiego kiosku. Kiedy już namierzyłem cel, kupiłem jakieś picie w puszce za pięćdziesiąt centów. Było wyjątkowo ohydne, ale ważne było żebym ugasił pragnienie. Pustą puszkę wyrzuciłem do kosza i zapragnąłem jak najszybciej znaleźć się w domu.
***
Od kilku dobrych godzin leżałem na łóżku i gapiłem się na to co się działo za oknem. Czyli głównie nic. Jedyne co było dzisiaj fajne to sąsiadka z dużymi piersiami, która wyrzucała śmieci.
Usłyszałem jak ktoś trzaska drzwiami wejściowymi, a potem wita się z Braxtonem. Swoją drogą, chyba dalej nie zauważył, że mam jego koszulkę. Znowu trzaśnięcie, krzyk Emmy żeby nie trzaskał i zerwałem się z łóżka jak porażony prądem. Policzyłem do dziesięciu i poszedłem do pokoju Shanna.
- Musimy pogadać, kolego. - Znowu wpadasz w złość. Mam to w dupie.
Usiadłem na łóżku.
- Eee, okej. Co się dzieje?
- Odczep się od Alyson. - Powiedziałem oskarżycielskim tonem i znów zerwałem się na równe nogi. - Ona jest moja, a ty o tym doskonale wiesz!
- Po pierwsze, uspokój się bo zawału jeszcze dostaniesz. Po drugie, nie jest rzeczą czy psem aby była czyjaś co automatycznie stwarza punkt trzeci, nie jest twoja.
- Ale mam zamiar sprawić, żeby była moja. A ty o tym wiesz i robisz mi na złość!
- Tak, oczywiście! Marzę o tym! - zbliżył się do drzwi, ale chwyciłem go za rękę.
- Nie odchodź jak do ciebie mówię! Jestem szczery, mówię ci że ona mi się podoba, a ty po prostu wychodzisz?!
- Chcesz szczerości? Dobra. Ty w ogóle widzisz jak ona cię nie lubi? Powiedziała mi, że spostrzega cię jako dupka, którego przerastają własne problemy! A co mnie to, że ty ją lubisz? Ja też i pierwszy raz coś takiego czuję! Pierwszy raz jestem lepszy od mojego zajebistego, pieprzonego braciszka, pierwszy raz to ja jestem w centrum uwagi. Zawsze kiedy ktoś lubił nas obojga, a ty chciałeś zaliczyć, zawsze ci ustępowałem! Ale nie, teraz tego nie zrobię!
- Co ty o niej wiesz? Za co ją tak "kochasz"?
- Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości. Paulo Coelho, jej ulubiony autor. I wiesz co? Tak, chyba się zakochałem! Nie zamierzam zmarnować takiej szansy i czekać kolejne czterdzieści lat. - Chwycił telefon z biurka i wyszedł.
Shannon.
- Słyszeliście? - zapytałem widząc miny każdego w pokoju. Oprócz standardowej "ekipy" zauważyłem jeszcze Chestera Benningtona, zacnego wokalistę Linkin Park, który lustrował mnie wzrokiem.
- Stary, chyba całe miasto słyszało - wykrztusił Braxton wciąż będący w szoku.
- Super. Teraz idźcie pocieszać mojego braciszka, bo miał taką minę jakby miał się zaraz popłakać - chwyciłem butelkę piwa ze stołu, otworzyłem ją i poszedłem do ogrodu za domem.
Przytulne, duże i co najważniejsze, osamotnione miejsce. Nikt chyba oprócz mnie i ogrodnika tam nie przychodzi. Ogród był połączony z jakimś jeziorem albo stawem, kto wie. Może to rzeczka? Tak czy inaczej, uwielbiałem siadać nad brzegiem i gapić się bezczynnie na przypływające kaczki. Tak też zrobiłem. Usiadłem na zielonej trawie, niczym z obrazka, z piwem w ręce czekając na nadchodzący deszcz. Bynajmniej tak zapowiadali w telewizji, a ja - przyznam się - wolę deszczowe popołudnie niż leżeć plackiem na plaży i pochłaniać promienie słoneczne.
Alyson.
Weszłam do domu i zamknęłam drzwi, po czym się o nie oparłam plecami.
Głośno odetchnęłam, próbując przywołać się do porządku. Nie wierzyłam w to co się dzisiaj działo.
- Alyson, to ty? - usłyszałam skrzeczący głos mamy. Całkiem zapomniałam, że dzisiaj przyjeżdżają.
- Tak, mamo. Cześć - weszłam do salonu i przywitałam się z rodzicami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz