- Shann... Czy ja muszę z nim rozmawiać? - zapytała nieśmiało przegryzając dolną wargę.
- Lyss, żartujesz sobie? Czy ty się w ogóle słyszysz? - omal nie parsknąłem śmiechem. - Jeśli teraz tego unikniesz, prędzej czy później będziesz musiała z nim pogadać. Rozumiem, może się boisz, nie jesteś gotowa, ale ja tam będę. Nigdy nie pozwolę, żeby ktoś, a w szczególności Jared, miałby cię skrzywdzić. Będę tam stać i jeśli będzie potrzeba, pomogę ci Alyson. Jasne? - spojrzałem jej w oczy, ale tak głęboko. Widziałem w nich tą nieśmiałość, lekki strach przed tym co ma się wydarzyć.
- Shann, mogę cię o coś zapytać? - poczekała chwilę na moją zgodę, aż kiwnąłem głową. - Dlaczego... Kurde, no. Jesteś Shannon Leto, możesz mieć takich jak ja, albo nawet lepsze na pęczki, a ty jesteś ze mną. Troszczysz się o mnie jakbym była największym skarbem na Ziemi. Dlaczego ja, a nie ktoś inny? - Doskonale znałem odpowiedź. Aż mnie zdziwiło, że ona nie. Ująłem jej twarz w dłonie i odgarnąłem z niej mokre kosmyki rudych włosów.
- Po pierwsze, ty jesteś tylko jedna. Po drugie, nie ma lepszych od ciebie. Po trzecie, dla mnie jesteś największym skarbem na Ziemi. I po czwarte... - zacząłem wyliczać, ale tutaj się zatrzymałem. Chciałem to powiedzieć. Cholera, jak bardzo chciałem. Znamy się... miesiąc, może trochę więcej. A Alyson była dla mnie bliższa niż ktokolwiek. Obawiałem się jednak, że to nieco za wcześnie. Jestem stary, mogę raz na jakiś czas zaryzykować. - Po czwarte, to cię kocham, Lyss. Szalenie się w tobie zakochałem. - Wyznałem i złączyłem nasze usta w pocałunku, gdy ta nie odpowiadała. Nawet nie oczekiwałem, żeby powiedziała "Ja ciebie też". Zdawałem sobie sprawę, że powiedziałem to szybko, a ona nie jest pewna co do mnie czuje. Nie miałem jej tego za złe.
- Możemy już iść? - zapytałem, splatając nasze palce u rąk.
Kiwnęła głową patrząc w nieznany mi kierunek, unikała mojego spojrzenia. Jakby jeszcze nie dotarły do niej moje słowa.
Otworzyłem drzwi i delikatnie pociągnąłem ją za sobą. Chciała coś powiedzieć, lecz zamknęła usta rezygnując z planów.
- Shannon. - Zaczęła, gdy mieliśmy schodzić po schodach. Odwróciłem głowę w jej stronę i uniosłem brwi oczekując na to co miała zaraz powiedzieć. - Też cię kocham. - Wyszeptała patrząc mi prosto w oczy. Uśmiechnąłem się szeroko, a po krótkiej chwili oboje znaleźliśmy się już na dole.
Spojrzałem na Jareda leżącego na kanapie. Twarz miał wciśniętą w poduszkę, jedna ręka zwisała bezwładnie i opuszkami palców dotykała podłogi, a druga była niemożliwie wygięta. Aż miałem ochotę podejść i upewnić się czy żyje lub czy nic sobie nie złamał.
- Chcesz kawę? - wyrwała mnie z zamyśleń Alyson, opierając się o łuk, który łączył salon z kuchnią.
- Tak, poproszę. - Odparłem. Widząc jak otwiera usta aby zadać niezbędne pytania, przerwałem jej nim jeszcze zaczęła. - Rozpuszczalną, dwie łyżeczki, cukru też. Bez mleka. - Uśmiechnąłem się delikatnie, co odwzajemniła.
Wlała wodę do czajnika i go włączyła. W oczekiwaniu na jej zagotowanie wyjęła z szafki dwie szklanki i wsypała do nich kofeinę.
Usiadłem przy stole i wpatrywałem się w jej czynności.
- Nie lubię, gdy ktoś mi się patrzy na ręce. - Zwróciła mi uwagę, nawet nie odwracając się w moją stronę.
- Przepraszam. - Jednak nie spuszczałem z niej wzroku. Robiła wszystko tak jakby znała to na pamięć. Trochę jak robot.
- Wciąż to robisz. - Krótko się zaśmiała, odwracając się w moją stronę i opierając się pośladkami o blat.
- Przepraszam. Nie wiem dlaczego. - Podparłem głowę dłonią zwiniętą w pięść.
Zalała kubki z kawą, wrzącą wodą, wsypała cukier i usłyszeliśmy głośne jęknięcie.
Jared.
Ból rozsadzał mi głowę. Jakby ktoś umieścił w niej bombę, która nie chciała wybuchnąć, lub miała lont długości pięciu stadionów piłkarskich. Powoli otworzyłem oczy, ale nawet ta czynność sprawiała mi trudność. Delikatnie, ostrożne podniosłem się do pozycji siedzącej i zacząłem analizować miejsce, w którym się znajdywałem. Dom Alyson. Nie miałem pojęcia jak się tam znalazłem, ale to rzeczywiście było jej mieszkanie. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że nic nie pamiętam ze wczorajszego dnia.
- Jak tam braciszku? - powiedział, a raczej zawołał Shannon. Skrzywiłem się z bólu jaki mi sprawił i nie wiedziałem czy tylko ja słyszę go tak głośno, czy on robi to specjalnie. Za nim wyszła rudowłosa, oboje z kubkiem w rękach.
Obraz mi się rozmazał, więc przetarłem oczy dłońmi. Alyson postawiła naczynie na stole, Shann zrobił to samo. W oczy rzucił mi się zaczerwieniony przegub jej nadgarstka.
- Co ci się stało? - zapytałem bez zastanowienia.
Parsknęła ironicznym śmiechem i spojrzała na mnie, dokładnie na sekundę.
- On naprawdę nic nie pamięta. - Stwierdziła jakby zawiedziona tym faktem. Usiadła na kanapie i założyła ręce na piersi tępo wpatrując się w podłogę, jakby unikała naszych spojrzeń.
- To mu przypomnimy. - Oparł łokcie na swoich kolanach
- A jest coś do zapamiętania? Bo jeśli to nie ważne, to nie bardzo mnie to obchodzi. Więc jest?
- Nie. - Wyrwała się Alyson.
- Owszem, jest. - Shannon spojrzał na nią z ukosa. - Może powiedz najpierw co pamiętasz - zaproponował.
- Ee... - głośno westchnąłem. - Pamiętam So... Emmę. - Poprawiłem się przypominając sobie moją wczorajszą wersję. - Potem poszedłem do... klubu. - Zająknąłem się i odruchowo sięgnąłem do kieszeni spodni. Na stole wylądowała mała torebeczka z jedną zieloną pastylką w środku. Osz kurwa.
Wziąłem ją w ręce jakbym pierwszy raz je widział, ale nie zamierzałem zmyślać. Bynajmniej nie w tej sprawie.
- Tego szukasz? - ton Shannona diametralnie się zmienił, na szorstki. - I wiem, że nie byłeś u Emmy. Niedługo po twoim wyjściu przyszła, żeby dać ci jakieś papiery. Powiedziała, że się nie umawialiście. Więc gdzie byłeś?
Osz ku...chnia. Taa, kuchnia. Kłamałeś to teraz masz.
- Byłem... u Kate. - Wymyśliłem na poczekaniu.
- Nie, nie byłeś. Mówiłeś, że Kate ma sesję w Amsterdamie. Przestań kłamać, Jared.
- Dobra. Byłem u... - spojrzałem na Alyson, chcąc zobaczyć jej reakcję na to co zaraz miałem powiedzieć. Ta wciąż siedziała w jednej pozycji i mrugała od czasu do czasu. - Byłem u Sophie.
Wtedy przeniosła na mnie spojrzenie, ale gdy zauważyła, że również się na nią patrzę wróciła do poprzedniego punktu zainteresowania. Jakby się bała. - Potem poszedłem do klubu.
- A później, niech zgadnę... - Shannon udał zastanowienie. - Po narkotyki. Co wziąłeś? - Ciężko westchnąłem nie dając mu odpowiedzi. - Jared! Jesteś chyba za stary, żebym tłumaczył ci, że narkotyki są złe! Mam ci przypomnieć co się działo kilka lat temu? Prawie zginąłeś przez to gówno! Lubisz się powtarzać?
Miałem ochotę się rozpłakać. Tak po prostu, wyrzucić z siebie to wszystko. Ale tego nie zrobiłem.
- Przepraszam, stary. Cholernie przepraszam. Od pewnego czasu miałem chęć na coś mocnego. To przyszło tak znienacka. Chyba w ten sam dzień, kiedy tak się pokłóciliśmy. Był u nas Chester, ty potem byłeś w ogrodzie z Alyson. I wcześniej, gdy byliście razem w parku, wyszedłem pobiegać, bo głód nie dawał mi spokoju. Vicki mi poleciła bieganie, ponieważ przeważnie to działało. Od tamtej pory to było coraz silniejsze i nie mam pojęcia dlaczego. A jak miałem okazję zaspokoić pragnienie zadzwoniłem do Johna i poprosiłem, żeby wpisał mnie na listę, żebym mógł wejść bez kolejki.
- Och, jak miło z jego strony. - Burknęła Ruda.
- Przez telefon powiedział, że ma nowy, ponoć dobry towar to dlaczego miałem nie skorzystać? Tak wtedy pomyślałem. Wziąłem dziesięć sztuk i... o której wyszliśmy?
- Chyba o której cię wyniosłem. - Poprawił mnie. - Coś około pierwszej. Co jeszcze wziąłeś?
Osz kurwa. Myślałem, że uniknę tego pytania.
- Amfetaminę. - Na te słowa oboje wyszczerzyli oczy. - Nie macie pojęcia jak wspaniale się po tym czułem. Pamiętam jeszcze... O pierwszej? - zapytałem, gdy dopiero dotarły do mnie jego słowa. - Kurde. Musiałem łykać te ecstasy jak tic-taki... - Krótko i nerwowo się zaśmiałem próbując obrócić to w żart. Ale nawet mnie jakoś specjalnie to nie śmieszyło.
- Co jeszcze pamiętasz? - mina mojego brata była niezmienna. Taka pokerowa twarz.
- Ee... - znów spojrzałem na Kelleher. Głupio mi było się przyznać do tego przy niej. - Anabell. Świetna dziewczyna.
- Spałeś z nią? - dopytywał się. Wywróciłem teatralnie oczami i ponownie sięgnąłem do kieszeni spodni. Wyjąłem z niej portfel, w którym nie było zbyt dużo pieniędzy ze względu na to, iż mogłem go zgubić. Odpiąłem w nim małą kieszeń, gdzie normalni ludzie trzymaliby drobne, ale ja prezerwatywy. Zostały dwie. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.
- Tak, tak myślę. Ale tego już nie pamiętam. A jeśli nie z nią to na pewno z kimś innym.
- Pożałuję tego, ale... Ile ich wziąłeś? - wskazał niemal niezauważalnie palcem na dwa małe, kwadratowe opakowania.
- Uh... Dziesięć albo dziewięć.
Ukryłem twarz w dłoniach i przetarłem oczy.
- Dobra, mogłem nie pytać. Czyli nie pamiętasz nic po Anabell, tak? - Przytaknąłem kiwnięciem głowy, ale sprawiło mi to niewyobrażalny ból.
- Mogę szklankę wody? - przełknąłem ślinę.
- Nie. Słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał. Masz cholerne szczęście, że jeszcze pozwoliła ci tutaj zostać. Nie masz pojęcia, jak bardzo żałuję, że tego nie pamiętasz, bo wtedy bolałoby to i ciebie. Chciałeś zgwałcić Alyson.
- Co? Ja? - spojrzałem na nią. Przegryzła wargę, a oczy miała zamknięte jakby powstrzymywała łzy. - Jeśli robicie mi jakiś żart, to mało zabawny.
- Żart? Harry dobijał się do mojego telefonu, więc poszłam w jakieś mniej hałaśliwe miejsce. Ty szedłeś za mną, a raczej się zataczałeś. Powiedziałeś że chcesz porozmawiać, przyciągnąłeś mnie do siebie i nie chciałeś puścić. - Wytłumaczyła. - Nie zauważyłeś telefonu więc na oślep zadzwoniłam do Shannona...
- Który cię uratował przede mną. - Dokończyłem za nią. Jakież to typowe. Shannon był wszędzie. - Przepraszam, Alyson. Ja... Nie miałem nad sobą kontroli. Nigdy nie zrobiłbym tego na trzeźwo. - Oblizałem spierzchnięte usta. Wstałem z miejsca, gdy ona to zrobiła. Nie mam pojęcia dlaczego.
- Ale zrobiłeś i szczerze nie obchodzi mnie czy na trzeźwo czy nie. - Odsunęła się o krok do tyłu, kiedy ja się przybliżyłem.
- Przepraszam. - Błagaj. W tych okolicznościach, muszę się z tobą zgodzić. - Błagam, Alyson. Wybacz mi. - Chwyciłem ją za rękę, ale natychmiast ją wyrwała.
- Muszę tylko wiedzieć dlaczego, Jared? Co ja ci zrobiłam? - niepewnie na mnie spojrzała.
- Ja... Nie wiem. Nie miałem pojęcia co robię. Nigdy bym cię nie skrzywdził. - Zrobiłem długą przerwę, po czym zwróciłem się do Shannona. - Możesz na chwilę nas zostawić?
Alyson patrząc na niego, kiwnęła głową jakby czekał na jej pozwolenie. Wyszedł na zewnątrz, lecz przedtem wyszeptał coś, czego nie zrozumiałem. I nie powinno mnie to obchodzić, bo nie było to skierowane do mnie.
- Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Prawdopodobnie dlatego, że nawet nie dostałem od ciebie szansy. Jakbym był nic nie znaczącą ozdobą tego pokoju. Czułem się odepchnięty, skreślony bez konkretnego powodu.
Jej wyraz twarzy pozostawał niezmienny.
- Nie dostałeś i nie dostaniesz żadnej szansy, Jared. Po tym wszystkim... Nie chcę myśleć co by było, gdyby ktoś ci nie przerwał. Chcę trochę przestrzeni od ciebie. To wszystko.
- Ale... Alyson. - Znów podjąłem się próby wzięcia jej dłoni, co było błędem.
- Nie dotykaj mnie! - skrzywiłem się z bólu głowy. - Proszę, po prostu wyjdź i nie pojawiaj się przez jakiś czas. Proszę.
- Nie chciałem... Nigdy bym cię nie skrzywdził. Nigdy. Nie umyślnie. Tak bardzo przepraszam.
Opuściłem głowę w dół i przegryzłem wargę.
- Powtarzasz się. - Odwróciła głowę w stronę drzwi, za którymi niedawno zniknął Shannon.
- Więc co mam zrobić, co?
- Tylko wyjdź i daj mi czas... Podobno leczy rany, a nie masz pojęcia jak bardzo mnie zraniłeś.
- Okej, jeśli tego właśnie chcesz. - Podszedłem do drzwi. - Dziękuję za przenocowanie mnie tutaj. - Rzuciłem na odchodne. Zbiegłem po trzech schodkach nie zamykając za sobą drzwi. Czułem zdziwione spojrzenie brata na swoich plecach, ale nie odwróciłem się.
Poszedłem przed siebie z głową pełną poplątanych myśli.
Jak mogłem się tak zachować? Nigdy nie podejrzewałbym siebie o gwałt, szczególnie na kimś... kto jest Alyson. Cholera, co się ze mną dzieje? Jesteś zazdrosny. Nie, nie jestem. Jesteś. Masz świadomość tego, że Shannon może mieć coś czego ty nie możesz. Zazdrościsz mu. Och, zamknij się. Co czujesz gdy widzisz ich razem? Kojarzysz to lekkie ukłucie w środku? To właśnie zazdrość.
Może, ale to minie. Kiedyś musi. Bo Jared Leto się nie zakochuje.
Wyjąłem z kieszeni przeźroczystą torebeczkę, włożyłem do ust ostatnią pastylkę, a opakowaniu pozwoliłem opaść na ziemię.
I powędrowałem prosto do domu Sophie.
Alyson.
- Wszystko okej? - zapytał Shannon.
- Jasne. Chyba. Co dzisiaj robimy? - zmieniłam temat. Nie chciałam go dłużej drążyć.
- Nie mam pojęcia, ale około jedenastej mamy sesję zdjęciową, tak jakoś do pierwszej po południu. O północy mamy samolot.
- No tak. Dzisiaj wyjeżdżacie. Na ile? - zagryzłam wargę, gdy Shannon głośno westchnął.
- Dwa miesiące z przerwami. Ale będę przyjeżdżał w każdej wolnej sekundzie. I mam prośbę, na którą oczywiście nie musisz się zgadzać. - Uśmiechnął się tajemniczo.
- Dobra, mów.
- Eee. Tomo i Vicki mają zamiar pobrać się za miesiąc i chciałbym zapytać, czy nie chciałabyś pójść na ten ślub ze mną?
- Na prawdę? Z przyjemnością, ale jesteś pewny? Nie wolałbyś pokazać się z jakąś supermodelką?
Wywrócił oczyma i spojrzał na mnie chłodno.
- Lyss, czy ja mam pozabijać wszystkie inne kobiety, żebyś wiedziała, że zależy mi tylko na tobie? Jeśli jeszcze raz porównasz się do jakiejś innej cycatej laluni, to jestem zdolny to zrobić. - Pocałował mnie czule, chociaż tak na prawdę chciało mi się śmiać. Nie wiem dlaczego, może to z powodu tego jak wypowiedział te słowa. To było urocze.
- To jak, pójdziesz ze mną?
- Lyss, żartujesz sobie? Czy ty się w ogóle słyszysz? - omal nie parsknąłem śmiechem. - Jeśli teraz tego unikniesz, prędzej czy później będziesz musiała z nim pogadać. Rozumiem, może się boisz, nie jesteś gotowa, ale ja tam będę. Nigdy nie pozwolę, żeby ktoś, a w szczególności Jared, miałby cię skrzywdzić. Będę tam stać i jeśli będzie potrzeba, pomogę ci Alyson. Jasne? - spojrzałem jej w oczy, ale tak głęboko. Widziałem w nich tą nieśmiałość, lekki strach przed tym co ma się wydarzyć.
- Shann, mogę cię o coś zapytać? - poczekała chwilę na moją zgodę, aż kiwnąłem głową. - Dlaczego... Kurde, no. Jesteś Shannon Leto, możesz mieć takich jak ja, albo nawet lepsze na pęczki, a ty jesteś ze mną. Troszczysz się o mnie jakbym była największym skarbem na Ziemi. Dlaczego ja, a nie ktoś inny? - Doskonale znałem odpowiedź. Aż mnie zdziwiło, że ona nie. Ująłem jej twarz w dłonie i odgarnąłem z niej mokre kosmyki rudych włosów.
- Po pierwsze, ty jesteś tylko jedna. Po drugie, nie ma lepszych od ciebie. Po trzecie, dla mnie jesteś największym skarbem na Ziemi. I po czwarte... - zacząłem wyliczać, ale tutaj się zatrzymałem. Chciałem to powiedzieć. Cholera, jak bardzo chciałem. Znamy się... miesiąc, może trochę więcej. A Alyson była dla mnie bliższa niż ktokolwiek. Obawiałem się jednak, że to nieco za wcześnie. Jestem stary, mogę raz na jakiś czas zaryzykować. - Po czwarte, to cię kocham, Lyss. Szalenie się w tobie zakochałem. - Wyznałem i złączyłem nasze usta w pocałunku, gdy ta nie odpowiadała. Nawet nie oczekiwałem, żeby powiedziała "Ja ciebie też". Zdawałem sobie sprawę, że powiedziałem to szybko, a ona nie jest pewna co do mnie czuje. Nie miałem jej tego za złe.
- Możemy już iść? - zapytałem, splatając nasze palce u rąk.
Kiwnęła głową patrząc w nieznany mi kierunek, unikała mojego spojrzenia. Jakby jeszcze nie dotarły do niej moje słowa.
Otworzyłem drzwi i delikatnie pociągnąłem ją za sobą. Chciała coś powiedzieć, lecz zamknęła usta rezygnując z planów.
- Shannon. - Zaczęła, gdy mieliśmy schodzić po schodach. Odwróciłem głowę w jej stronę i uniosłem brwi oczekując na to co miała zaraz powiedzieć. - Też cię kocham. - Wyszeptała patrząc mi prosto w oczy. Uśmiechnąłem się szeroko, a po krótkiej chwili oboje znaleźliśmy się już na dole.
Spojrzałem na Jareda leżącego na kanapie. Twarz miał wciśniętą w poduszkę, jedna ręka zwisała bezwładnie i opuszkami palców dotykała podłogi, a druga była niemożliwie wygięta. Aż miałem ochotę podejść i upewnić się czy żyje lub czy nic sobie nie złamał.
- Chcesz kawę? - wyrwała mnie z zamyśleń Alyson, opierając się o łuk, który łączył salon z kuchnią.
- Tak, poproszę. - Odparłem. Widząc jak otwiera usta aby zadać niezbędne pytania, przerwałem jej nim jeszcze zaczęła. - Rozpuszczalną, dwie łyżeczki, cukru też. Bez mleka. - Uśmiechnąłem się delikatnie, co odwzajemniła.
Wlała wodę do czajnika i go włączyła. W oczekiwaniu na jej zagotowanie wyjęła z szafki dwie szklanki i wsypała do nich kofeinę.
Usiadłem przy stole i wpatrywałem się w jej czynności.
- Nie lubię, gdy ktoś mi się patrzy na ręce. - Zwróciła mi uwagę, nawet nie odwracając się w moją stronę.
- Przepraszam. - Jednak nie spuszczałem z niej wzroku. Robiła wszystko tak jakby znała to na pamięć. Trochę jak robot.
- Wciąż to robisz. - Krótko się zaśmiała, odwracając się w moją stronę i opierając się pośladkami o blat.
- Przepraszam. Nie wiem dlaczego. - Podparłem głowę dłonią zwiniętą w pięść.
Zalała kubki z kawą, wrzącą wodą, wsypała cukier i usłyszeliśmy głośne jęknięcie.
Jared.
Ból rozsadzał mi głowę. Jakby ktoś umieścił w niej bombę, która nie chciała wybuchnąć, lub miała lont długości pięciu stadionów piłkarskich. Powoli otworzyłem oczy, ale nawet ta czynność sprawiała mi trudność. Delikatnie, ostrożne podniosłem się do pozycji siedzącej i zacząłem analizować miejsce, w którym się znajdywałem. Dom Alyson. Nie miałem pojęcia jak się tam znalazłem, ale to rzeczywiście było jej mieszkanie. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że nic nie pamiętam ze wczorajszego dnia.
- Jak tam braciszku? - powiedział, a raczej zawołał Shannon. Skrzywiłem się z bólu jaki mi sprawił i nie wiedziałem czy tylko ja słyszę go tak głośno, czy on robi to specjalnie. Za nim wyszła rudowłosa, oboje z kubkiem w rękach.
Obraz mi się rozmazał, więc przetarłem oczy dłońmi. Alyson postawiła naczynie na stole, Shann zrobił to samo. W oczy rzucił mi się zaczerwieniony przegub jej nadgarstka.
- Co ci się stało? - zapytałem bez zastanowienia.
Parsknęła ironicznym śmiechem i spojrzała na mnie, dokładnie na sekundę.
- On naprawdę nic nie pamięta. - Stwierdziła jakby zawiedziona tym faktem. Usiadła na kanapie i założyła ręce na piersi tępo wpatrując się w podłogę, jakby unikała naszych spojrzeń.
- To mu przypomnimy. - Oparł łokcie na swoich kolanach
- A jest coś do zapamiętania? Bo jeśli to nie ważne, to nie bardzo mnie to obchodzi. Więc jest?
- Nie. - Wyrwała się Alyson.
- Owszem, jest. - Shannon spojrzał na nią z ukosa. - Może powiedz najpierw co pamiętasz - zaproponował.
- Ee... - głośno westchnąłem. - Pamiętam So... Emmę. - Poprawiłem się przypominając sobie moją wczorajszą wersję. - Potem poszedłem do... klubu. - Zająknąłem się i odruchowo sięgnąłem do kieszeni spodni. Na stole wylądowała mała torebeczka z jedną zieloną pastylką w środku. Osz kurwa.
Wziąłem ją w ręce jakbym pierwszy raz je widział, ale nie zamierzałem zmyślać. Bynajmniej nie w tej sprawie.
- Tego szukasz? - ton Shannona diametralnie się zmienił, na szorstki. - I wiem, że nie byłeś u Emmy. Niedługo po twoim wyjściu przyszła, żeby dać ci jakieś papiery. Powiedziała, że się nie umawialiście. Więc gdzie byłeś?
Osz ku...chnia. Taa, kuchnia. Kłamałeś to teraz masz.
- Byłem... u Kate. - Wymyśliłem na poczekaniu.
- Nie, nie byłeś. Mówiłeś, że Kate ma sesję w Amsterdamie. Przestań kłamać, Jared.
- Dobra. Byłem u... - spojrzałem na Alyson, chcąc zobaczyć jej reakcję na to co zaraz miałem powiedzieć. Ta wciąż siedziała w jednej pozycji i mrugała od czasu do czasu. - Byłem u Sophie.
Wtedy przeniosła na mnie spojrzenie, ale gdy zauważyła, że również się na nią patrzę wróciła do poprzedniego punktu zainteresowania. Jakby się bała. - Potem poszedłem do klubu.
- A później, niech zgadnę... - Shannon udał zastanowienie. - Po narkotyki. Co wziąłeś? - Ciężko westchnąłem nie dając mu odpowiedzi. - Jared! Jesteś chyba za stary, żebym tłumaczył ci, że narkotyki są złe! Mam ci przypomnieć co się działo kilka lat temu? Prawie zginąłeś przez to gówno! Lubisz się powtarzać?
Miałem ochotę się rozpłakać. Tak po prostu, wyrzucić z siebie to wszystko. Ale tego nie zrobiłem.
- Przepraszam, stary. Cholernie przepraszam. Od pewnego czasu miałem chęć na coś mocnego. To przyszło tak znienacka. Chyba w ten sam dzień, kiedy tak się pokłóciliśmy. Był u nas Chester, ty potem byłeś w ogrodzie z Alyson. I wcześniej, gdy byliście razem w parku, wyszedłem pobiegać, bo głód nie dawał mi spokoju. Vicki mi poleciła bieganie, ponieważ przeważnie to działało. Od tamtej pory to było coraz silniejsze i nie mam pojęcia dlaczego. A jak miałem okazję zaspokoić pragnienie zadzwoniłem do Johna i poprosiłem, żeby wpisał mnie na listę, żebym mógł wejść bez kolejki.
- Och, jak miło z jego strony. - Burknęła Ruda.
- Przez telefon powiedział, że ma nowy, ponoć dobry towar to dlaczego miałem nie skorzystać? Tak wtedy pomyślałem. Wziąłem dziesięć sztuk i... o której wyszliśmy?
- Chyba o której cię wyniosłem. - Poprawił mnie. - Coś około pierwszej. Co jeszcze wziąłeś?
Osz kurwa. Myślałem, że uniknę tego pytania.
- Amfetaminę. - Na te słowa oboje wyszczerzyli oczy. - Nie macie pojęcia jak wspaniale się po tym czułem. Pamiętam jeszcze... O pierwszej? - zapytałem, gdy dopiero dotarły do mnie jego słowa. - Kurde. Musiałem łykać te ecstasy jak tic-taki... - Krótko i nerwowo się zaśmiałem próbując obrócić to w żart. Ale nawet mnie jakoś specjalnie to nie śmieszyło.
- Co jeszcze pamiętasz? - mina mojego brata była niezmienna. Taka pokerowa twarz.
- Ee... - znów spojrzałem na Kelleher. Głupio mi było się przyznać do tego przy niej. - Anabell. Świetna dziewczyna.
- Spałeś z nią? - dopytywał się. Wywróciłem teatralnie oczami i ponownie sięgnąłem do kieszeni spodni. Wyjąłem z niej portfel, w którym nie było zbyt dużo pieniędzy ze względu na to, iż mogłem go zgubić. Odpiąłem w nim małą kieszeń, gdzie normalni ludzie trzymaliby drobne, ale ja prezerwatywy. Zostały dwie. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.
- Tak, tak myślę. Ale tego już nie pamiętam. A jeśli nie z nią to na pewno z kimś innym.
- Pożałuję tego, ale... Ile ich wziąłeś? - wskazał niemal niezauważalnie palcem na dwa małe, kwadratowe opakowania.
- Uh... Dziesięć albo dziewięć.
Ukryłem twarz w dłoniach i przetarłem oczy.
- Dobra, mogłem nie pytać. Czyli nie pamiętasz nic po Anabell, tak? - Przytaknąłem kiwnięciem głowy, ale sprawiło mi to niewyobrażalny ból.
- Mogę szklankę wody? - przełknąłem ślinę.
- Nie. Słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał. Masz cholerne szczęście, że jeszcze pozwoliła ci tutaj zostać. Nie masz pojęcia, jak bardzo żałuję, że tego nie pamiętasz, bo wtedy bolałoby to i ciebie. Chciałeś zgwałcić Alyson.
- Co? Ja? - spojrzałem na nią. Przegryzła wargę, a oczy miała zamknięte jakby powstrzymywała łzy. - Jeśli robicie mi jakiś żart, to mało zabawny.
- Żart? Harry dobijał się do mojego telefonu, więc poszłam w jakieś mniej hałaśliwe miejsce. Ty szedłeś za mną, a raczej się zataczałeś. Powiedziałeś że chcesz porozmawiać, przyciągnąłeś mnie do siebie i nie chciałeś puścić. - Wytłumaczyła. - Nie zauważyłeś telefonu więc na oślep zadzwoniłam do Shannona...
- Który cię uratował przede mną. - Dokończyłem za nią. Jakież to typowe. Shannon był wszędzie. - Przepraszam, Alyson. Ja... Nie miałem nad sobą kontroli. Nigdy nie zrobiłbym tego na trzeźwo. - Oblizałem spierzchnięte usta. Wstałem z miejsca, gdy ona to zrobiła. Nie mam pojęcia dlaczego.
- Ale zrobiłeś i szczerze nie obchodzi mnie czy na trzeźwo czy nie. - Odsunęła się o krok do tyłu, kiedy ja się przybliżyłem.
- Przepraszam. - Błagaj. W tych okolicznościach, muszę się z tobą zgodzić. - Błagam, Alyson. Wybacz mi. - Chwyciłem ją za rękę, ale natychmiast ją wyrwała.
- Muszę tylko wiedzieć dlaczego, Jared? Co ja ci zrobiłam? - niepewnie na mnie spojrzała.
- Ja... Nie wiem. Nie miałem pojęcia co robię. Nigdy bym cię nie skrzywdził. - Zrobiłem długą przerwę, po czym zwróciłem się do Shannona. - Możesz na chwilę nas zostawić?
Alyson patrząc na niego, kiwnęła głową jakby czekał na jej pozwolenie. Wyszedł na zewnątrz, lecz przedtem wyszeptał coś, czego nie zrozumiałem. I nie powinno mnie to obchodzić, bo nie było to skierowane do mnie.
- Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Prawdopodobnie dlatego, że nawet nie dostałem od ciebie szansy. Jakbym był nic nie znaczącą ozdobą tego pokoju. Czułem się odepchnięty, skreślony bez konkretnego powodu.
Jej wyraz twarzy pozostawał niezmienny.
- Nie dostałeś i nie dostaniesz żadnej szansy, Jared. Po tym wszystkim... Nie chcę myśleć co by było, gdyby ktoś ci nie przerwał. Chcę trochę przestrzeni od ciebie. To wszystko.
- Ale... Alyson. - Znów podjąłem się próby wzięcia jej dłoni, co było błędem.
- Nie dotykaj mnie! - skrzywiłem się z bólu głowy. - Proszę, po prostu wyjdź i nie pojawiaj się przez jakiś czas. Proszę.
- Nie chciałem... Nigdy bym cię nie skrzywdził. Nigdy. Nie umyślnie. Tak bardzo przepraszam.
Opuściłem głowę w dół i przegryzłem wargę.
- Powtarzasz się. - Odwróciła głowę w stronę drzwi, za którymi niedawno zniknął Shannon.
- Więc co mam zrobić, co?
- Tylko wyjdź i daj mi czas... Podobno leczy rany, a nie masz pojęcia jak bardzo mnie zraniłeś.
- Okej, jeśli tego właśnie chcesz. - Podszedłem do drzwi. - Dziękuję za przenocowanie mnie tutaj. - Rzuciłem na odchodne. Zbiegłem po trzech schodkach nie zamykając za sobą drzwi. Czułem zdziwione spojrzenie brata na swoich plecach, ale nie odwróciłem się.
Poszedłem przed siebie z głową pełną poplątanych myśli.
Jak mogłem się tak zachować? Nigdy nie podejrzewałbym siebie o gwałt, szczególnie na kimś... kto jest Alyson. Cholera, co się ze mną dzieje? Jesteś zazdrosny. Nie, nie jestem. Jesteś. Masz świadomość tego, że Shannon może mieć coś czego ty nie możesz. Zazdrościsz mu. Och, zamknij się. Co czujesz gdy widzisz ich razem? Kojarzysz to lekkie ukłucie w środku? To właśnie zazdrość.
Może, ale to minie. Kiedyś musi. Bo Jared Leto się nie zakochuje.
Wyjąłem z kieszeni przeźroczystą torebeczkę, włożyłem do ust ostatnią pastylkę, a opakowaniu pozwoliłem opaść na ziemię.
I powędrowałem prosto do domu Sophie.
Alyson.
- Wszystko okej? - zapytał Shannon.
- Jasne. Chyba. Co dzisiaj robimy? - zmieniłam temat. Nie chciałam go dłużej drążyć.
- Nie mam pojęcia, ale około jedenastej mamy sesję zdjęciową, tak jakoś do pierwszej po południu. O północy mamy samolot.
- No tak. Dzisiaj wyjeżdżacie. Na ile? - zagryzłam wargę, gdy Shannon głośno westchnął.
- Dwa miesiące z przerwami. Ale będę przyjeżdżał w każdej wolnej sekundzie. I mam prośbę, na którą oczywiście nie musisz się zgadzać. - Uśmiechnął się tajemniczo.
- Dobra, mów.
- Eee. Tomo i Vicki mają zamiar pobrać się za miesiąc i chciałbym zapytać, czy nie chciałabyś pójść na ten ślub ze mną?
- Na prawdę? Z przyjemnością, ale jesteś pewny? Nie wolałbyś pokazać się z jakąś supermodelką?
Wywrócił oczyma i spojrzał na mnie chłodno.
- Lyss, czy ja mam pozabijać wszystkie inne kobiety, żebyś wiedziała, że zależy mi tylko na tobie? Jeśli jeszcze raz porównasz się do jakiejś innej cycatej laluni, to jestem zdolny to zrobić. - Pocałował mnie czule, chociaż tak na prawdę chciało mi się śmiać. Nie wiem dlaczego, może to z powodu tego jak wypowiedział te słowa. To było urocze.
- To jak, pójdziesz ze mną?
***
- Widzimy się później, tak?
Kiwnęłam głową i każdy rozszedł się w swoje strony. Znajdowaliśmy się na mieście, gdzie roiło się od ludzi i pewnie gdyby nie to, po raz kolejny wymienialibyśmy się śliną i niełatwo byłoby nas od siebie oderwać. Czego jak czego, ale pocałunków Shannona Leto nigdy za wiele.
Minęłam ruchliwe ulice Los Angeles zbierając po drodze kilka życzliwych uśmiechów od znajomych i obcych. Rozglądnęłam się po parku, w którym umówiłam się z Sophie. Nigdzie jej nie zauważyłam, więc przysiadłam na ławce. Wyjęłam z kieszeni czerwonych rurek telefon i wystukałam numer Sophie.
- No już jestem! - krzyknęła podbiegając do mnie. Na nogach miała szpilki, co jeszcze utrudniało jej tę czynność. W dłoni trzymała telefon, który dzwonił do momentu, kiedy się rozłączyłam. W prawej ręce trzymała kubek z kawą od Starsbucka, a na ramieniu wisiała jej torba. Włosy miała całkowicie poplątane. - Niecierpliwa jesteś. Masz może lusterko? Nieważne, ja chyba mam... - Mruczała pod nosem i zaczęła grzebać w torbie. - Cholera! - krzyknęła, kiedy kawa się jej wylała.
Wzięłam od niej kubek i telefon, żeby ułatwić jej szukanie. Wyjęła chusteczkę, wytarła rękę i po chwili z torby wyjęła pożądaną rzecz.
- Coś ty taka zabiegana? - zapytałam.
- Ach, cały czas dzwonią do mnie w sprawie ojca, jakieś spotkania chcą mieć. A ja tylko chcę go pochować, to wszystko. - Westchnęła poprawiając brązowe włosy. Gdy skończyła schowała lusterko i odebrała mi kofeinę i komórkę. - No i widzisz. Nie przywitałam się. - Uśmiechnęła się i przytuliła mnie. - O mój Boże, nie. Alyson, nie. Tylko nie to. - Zaczęła marudzić, jak tylko się ode mnie oderwała. I weź tutaj zrozum Sophie.
- Co? - zmarszczyłam brwi.
- Pachniesz seksem. Nawet widzę to w twoich oczach, nie próbuj zaprzeczyć. - Zabawnie poruszała brwiami w górę i w dół.
- Słucham? - lekko otworzyłam usta w zdziwieniu.
- Jeśli ktoś często patrzy ci w oczy, to da się zauważyć tą iskierkę w nich. Shannon, Jared czy Harry? - ruszyłyśmy wzdłuż parku powolnym krokiem. Widząc mój pytający wzrok wyjaśniła - No im wszystkim się podobasz. Przynajmniej tylko o nich wiem. Co ja gadam! Każdy facet tutaj powiedziałby, że mu się podobasz. Nie wiem co, ale masz coś w sobie co podoba się niejednemu. Nie mówię, że ja tego czegoś nie widzę, ale działa to głównie na facetów. A więc Shannon, co?
- Sophie! Czy ty dasz mi dojść do słowa? - przerwałam jej. Zwykle była chaotyczna, ale nie aż tak.
- Oczywiście. Opowiadaj jak było, jeśli musisz. - Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale ta nie dała mi wydobyć z siebie nawet sylaby. - Szybko, długo i romantycznie, może był delikatny, co? Zaiskrzyło?
- Nie wiem, czy romantycznie, bo schlany Jared leżał na dole, staraliśmy się być cicho. Ale to było... Takie prawdziwe, wiesz?
- Prawdziwe? Jesteście ze sobą jakieś... Dwa-trzy dni. - Zauważyła.
- Oficjalnie! Ale całowaliśmy się kilka tygodni przed... - Ściszyłam głos. Nie lubiłam rozmawiać o tych sprawach, a szczególnie publicznie. - Nie możesz pod żadnym pozorem powiedzieć Jaredowi! - przypomniałam sobie i zaszłam jej drogę.
- Dlaczego? I dlaczego miałabym z nim rozmawiać? - jej zaskoczenie na twarzy było zdecydowanie udawane.
- Powiedział, że był u ciebie wczoraj. I chyba nie kłamał. Najpierw mówił, że idzie do Emmy, potem, że do Kate, a na koniec powiedział, że był u ciebie.
- No tak. Ale jesteśmy tylko przyjaciółmi. I gdyby nie ja, pewnie nawet nie zauważyłby tego siniaka na kości policzkowej. - Wyszłyśmy z parku i zmierzałyśmy ku Starbucksa, pomimo tego, że obie już piłyśmy kawę.
Siniaka na kości policzkowej? To sprawił mu Shannon dzisiaj w nocy. Więc musieli się widzieć jeszcze kilka godzin temu...
- Sophie. Obiecaj, że mu nie powiesz. Mu i nikomu innemu. - Spojrzałam na nią, a ta jakby zastanowiła się i przytaknęła.
- Zrobimy ten głupi rytuał, który robisz zwykle z Harrym? - zadrwiła.
- Ej! Nie nabijaj się! Byliśmy mali kiedy to ustaliliśmy i tak pozostało do dzisiaj - wystawiłam jej język.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz