Statystyka

8.06.2012

o. Chapter 30 - Kopę lat, wiedziałem, że wrócisz!

Zacisnąłem pięści i rozejrzałem się nie mając pojęcia co zrobić. Przykryć ich kocem, czy coś? Już raz to robiłem. Zresztą w domu było ciepło...
Głośno oddychasz. Denerwujesz się. Zamkniesz się kiedyś? Nie. Przejrzyj na oczy. Ona nigdy cię nie zechce. Nawet jeśli jesteś Jaredem Leto. W takim razie nie wie co traci. Daj spokój. Wmawiasz sobie, że sobie z tym radzisz. Ale tak nie jest. Tłumisz w sobie zazdrość, ból... Ej, tylko nie ból. Jared Leto nie zna czegoś takiego. Zawalcz o nią, zamiast bezczynnie się gapić jak twój brat leży z nią w jednym łóżku. Zamknij się. Jest szczęśliwy. Nie będę mu tego odbierać.
I wyszedłem z pokoju. Poszedłem do swojego i rzuciłem się na łóżko. 
Może i wolała Shannona. Może była z nim szczęśliwa, tak samo jak on z nią. Bo to było ewidentnie widać. Po każdej rozmowie z Alyson, choćby kilkusekundowej, Shann uśmiechał się od ucha do ucha. Nie miałem prawa tego niszczyć.

Shannon.

Promienie słońca delikatnie muskały moją twarz. Odruchowo zakryłem oczy przed rażącym światłem i odwróciłem głowę w inną stronę. Uśmiechnąłem się do siebie i podparłem łokciem, poprawiając swoje ciało do pozycji półleżącej. Zlustrowałem wzrokiem bladą twarz Alyson i odgarnąłem z niej rude włosy. Lewą rękę miała zgiętą w łokciu, a dłoń trzymała przy skroniach. Druga natomiast spoczywała na brzuchu. Jej długie, nagie nogi leżały wzdłuż łóżka. Zastanowiłem się, czy nie jest jej zimno. Miała na sobie tylko za dużą koszulkę i krótkie spodenki. Ostrożnie się podniosłem, tak aby wgniecenia na materacu jej nie obudziły, i przykryłem Rudą kawałkiem kołdry, na którym leżałem. Potem znów położyłem się obok. Mógłbym się tak na nią patrzeć wiekami. Podparłem głowę na ręce i obserwowałem każdy jej ruch. Nawet ten najmniejszy. Zauważyłem jak drgnęły jej powieki, po czym powoli otworzyła oczy. Wciągnęła powietrze i odwróciła głowę w moją stronę.
Uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłem gest.
- Długo się tak patrzysz? - szepnęła.
- Mógłbym dłużej... Jesteś piękna. - Tak, tego nie dało się zaprzeczyć. Była obdarzona niesamowitą urodą.
- Nie prawda. - A jednak to zrobiła. Zaprzeczyła.
- Prawda. - Broniłem swojego zdania.
- Nie. - Zaśmiała się nerwowo.
- Powtórzę, bo może nie zrozumiałaś. Jesteś piękna. - Spojrzałem w jej błękitne oczy.
- Przestań - przegryzła dolną wargę, powstrzymując napływający na jej twarz uśmiech. Rumieńca jednak nie ukryła.
Nachyliłem się nad nią i złączyłem nasze usta w pocałunku. Chciałbym mieć takie poranki codziennie. Trudno mi się będzie z tym rozstać.
- Głodna? - zapytałem, a Alyson przytaknęła kiwnięciem głowy.

Jared.

Nałożyłem buty i przysłuchałem się głosom, dochodzącym z kuchni. Zacisnąłem zęby i spojrzałem na zegarek. Dopiero dziesiąta, a oni już?
- Nie! Shannon, nie! - Alyson wbiegła do salonu i szła w tył, gdy mój brat się do niej zbliżał. - Jared, obroń mnie, proszę. - Ukryła się za mną.
- Okej, ale co się dzieje? - zmarszczyłem brwi, ale odpowiedzią był Shann z całymi rękami w mące. - Co wy robicie?
- Ciasto. - Odparli zgodnie.
- O dziesiątej? Rano? Boże, zwariowaliście... - Pokręciłem głową z dezaprobatą i ruszyłem w stronę drzwi.
- Miałeś mnie bronić! - krzyknęła do mnie.
- Muszę iść. - Uśmiechnąłem się przepraszająco.
- Tak wcześnie? Gdzie? - dopytywał się Shannon.
- Em... - Zaciąłem się. - Emma mnie prosiła. - Skłamałem i wyszedłem.
Jasne, mogłem powiedzieć: "Idę na poranny seks, a co?", ale wyszedłbym na jeszcze większego idiotę, niż jestem w oczach Kelleher.

Alyson.

- Kłamał. - Skomentował Shannon, po wyjściu Jareda.
- Skąd wiesz? - zapytałam.
- Po prostu. On nie potrafi mnie okłamywać. Ale mniejsza z tym. Wracajmy do robienia ciasta. - Uśmiechnął się i trącił mnie palcem wskazującym w nos, powodując, że na mojej twarzy znalazło się kilka okruchów mąki.
- Któregoś dnia cię zabiję. - Wyznałam i się zaśmiałam. - Ale w dalszym ciągu myślę, że sałatka byłaby lepszym wyjściem.
- Nie jestem królikiem, żeby jeść cały czas jakieś zielsko. - Oparł się swoim czołem o moje. - I pomyślałem, iż podczas robienia ciasta będzie zabawnie. - Delikatnie mnie pocałował, a ja się odwzajemniłam. To było takie... dziwne. Znaczy chodziło o ten związek. Nie byłam z nikim od czasu gdy Nick zmarł. A tym bardziej nie z o kilkanaście lat starszym celebrytą. Nigdy nie przeszkadzał mi jego wiek, ale... To było dziwne. Oraz to, że w takim krótkim czasie aż tak się do siebie zbliżyliśmy. I to, że po prostu... mogliśmy do siebie podejść i się pocałować. Ot tak.
***

Usiadłam na blacie z talerzykiem w ręce. Jak można cztery godziny robić ciasto? O pierwszej po południu, czas na śniadanie.
Widelcem ukroiłam kawałek jabłecznika i włożyłam go do ust.
- Całkiem niezłe. - Przyznałam. - Biorąc pod uwagę to, że gdy pierwszy raz tutaj byłam, ty i Tomo prawie spaliliście kuchnię. - Przypomniałam sobie moją pierwszą wizytę.
- Ej! To była jego wina! - Shann oskarżył przyjaciela.
- Jasne... - mruknęłam śmiejąc się.
- Boże. Nie masz pojęcia jak tęskniłem za tym wszystkim. - Wyznał.
- Wszystkim, czyli czym? - przymrużyłam delikatnie oczy i odłożyłam naczynie na bok, a Shann zrobił to samo.
- Za twoim uśmiechem, śmiechem... Oczami. Za twoimi wargami... - Gdy to powiedział odruchowo ją przegryzłam. - I za tym, jak to robisz. - Wskazał na moją czynność. - Za twoimi włosami i rumieńcem, którym się oblewasz za każdym razem, gdy sprawiam ci komplement. - Podszedł do mnie i odgarnął rude kosmyki z mojej twarzy. - Za tym jak, na przykład siedzisz nieuczesana, w wczorajszych ubraniach i makijażu.
- I to jest, to "wszystko"? - drażniłam się z nim. Jakby tyle było za mało.
Chyba pierwszy raz ktoś powiedział mi tyle miłych słów w tak krótkim czasie.
- Jak dla mnie, to tak. Na obecną chwilę i mam nadzieję, że nie tylko na tą, jesteś wszystkim.
Uśmiechnęłam się szeroko i gdy tylko otworzyłam usta, Shannon zamknął je pocałunkiem. Ujął moją twarz w dłonie, a ja wplątałam palce w jego włosy. Objęłam go nogami w pasie przyciągając jego sylwetkę jeszcze bliżej.
- Ha! A ja wiedziałam! - oderwaliśmy się od siebie, gdy Emma wkroczyła do kuchni. Cholera! Czy zawsze ktoś musi przeszkodzić?
Oblizałam usta i odwróciłam głowę w jej stronę.
- Znaczy każdy przypuszczał, że ze sobą będziecie, ale nikt nie myślał, że tak szybko. No i... wow. Ale super! - podskoczyła i zaklaskała w ręce. Po Emmie bym się tego nie spodziewała.
Przerwała gdy oboje spojrzeliśmy na nią spod byka.
- Ems, chcesz ciasta? - zaproponował jakby nie słyszał jej rozhisteryzowania.
- Sami zrobiliście? - nieco się skrzywiła.
- Zjadliwe. - Uprzedziłam ją i zeskoczyłam z blatu.
Ukroiła sobie mały kawałek i włożyła do ust.
- Dobre, poczęstuję się później. Widzieliście może Jareda? Mam dla niego takie papiery... - zaczęła przeszukiwać swoją torebkę.
- Myśleliśmy, że jest z tobą. - Wtrąciłam się.
- No jak widać nie. Znaczy nie umawiałam się z nim, tylko tak na bąknęłam, że przyjdę na chwilę.
- Mówiłem że kłamie. - Odparł Leto, niczym nie wzruszony. Wziął z blatu nasze dwa puste talerzyki i włożył je do zmywarki.
- Tak czy inaczej, dzisiaj wszyscy idą na imprezę. Idziecie też?
Spojrzeliśmy na siebie jednocześnie. Ostatnio nic dobrego się nie wydarzyło, gdy byłam na takiej "uroczystości". Oboje się skrzywiliśmy na tą myśl. Brunet podrapał się po karku w namyśle.
- Dajcie spokój. Nie będziemy tam długo. Nawet ja idę, więc to już chyba jakieś święto... - zaśmiała się, próbując nas przekonać. Wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z Shannimalem, kiwnęłam delikatnie głową.
- Dobra. O której? - zapytał.
- O ósmej spotykamy się tutaj. - Poinformowała. - I przekażcie to Jayowi, okey? - poprosiła i podała mi rzekome dokumenty.
***

- Nienawidzę tego. - Powiedziałam zdenerwowana penetrując zawartość mojej szafy. - Nie muszę iść w sukience, prawda? - ciężko westchnęłam.
- Nikt ci nie każe, Lyss. - Zaśmiał się Shann. Siedział na krześle od biurka i obserwował moje zachowanie. - Po prostu coś wybierz, wszystko jedno. Katujesz te wieszaki już jakąś godzinę. - Jęknął.
Wyjęłam żółtą koszulkę, z dekoltem w łódkę, tak, że odsłaniała jedno ramię. Na niej była animowana postać Jasona z filmu "Piątek 13-tego" i krótkie zielone spodenki oraz standardowo trampki.

Jared.

- Dzięki, Sophie. - Uśmiechnąłem się, gdy wychodziłem z jej mieszkania.
- Tylko proszę... Nie mów nikomu, okej? Sama nie wierzę, że się na to zgodziłam. - Przegryzła dolną wargę.
- Jasne. - Mrugnąłem do niej jednym okiem i ruszyłem do klubu, po drodze zakładając kaptur i okulary. Wyjąłem z kieszeni moje Blackberry i napisałem esemesa do starego kumpla. Dziś trochę zaszaleję. A co.
Po kilku minutach, gdy doszedłem do miejsca, wszedłem do środka. Omijając tłum na parkiecie, przy barze i stolikach dotarłem do schodów, prowadzących na górę, gdzie również roiło się od ludzi. Specjalnie przyszedłem wcześniej od reszty, aby najpierw się trochę "rozgrzać". Pomaszerowałem po schodach, a później w stronę drzwi ewakuacyjnych. Znajdowałem się na zimnym korytarzu. Doskonale znałem to miejsce sprzed dwóch, lub trzech lat. Już spokojnie zrzuciłem kaptur z głowy lecz okulary zostały. Przełknąłem głośno ślinę, gdy zbliżałem się do kolejnych dużych, metalowych drzwi. Na lewo, tuż za nimi był pokój, w którym to wszystko się zaczęło. Już przy nim stało kilkoro ludzi w kolejce, jednak aby utrzymać dyskretność i nie zwracać uwagi ochroniarzy, całowali się opierając o ściany, rozmawiali albo po prostu słuchali własnej muzyki ze słuchawek. Podszedłem do faceta, który to wszystko pilnował, bez stania w kolejce. Nie obeszło się bez odzywek typu "Ej, na koniec!; Co się pchasz?". Zignorowałem ich i spojrzałem na mężczyznę. Kazał mi zdjąć okulary więc lekko je zsunąłem z nosa. Kiwnął głową i pozwolił mi wejść.
- Jared! Stary druhu! Kopę lat, wiedziałem, że wrócisz! - obdarzył mnie uśmiechem John. Brudny John - tak na niego mówili. Chodziła plotka, że zaczął zarabiać pieniądze w wieku dwunastu lat i zawsze nielegalnie.
- Taa, trochę to potrwało, ale jestem. Masz to dla mnie? - przegryzłem wargę nieco zestresowany.
Wystrój był taki jak zawsze. Jedynie ściany zmieniły swój kolor z fioletowego na czerwony. Albo to przez dym papierosów, zawsze wydawały się fioletowe. W rogu pomieszczenia stała czarna kanapa, a na niej półnagie kobiety. Jedna podeszłą do mnie i przesunęła seksownie dłonią po moich plecach. Odwróciłem głowę, gdy jej była bardzo blisko mojej. Lekko musnęła moje wargi.
- Anabell, nie teraz. Ty jej nie musisz płacić, więc bierz moje kobiety kiedy zechcesz. - Zachęcił John. Kobieta zniknęła za nieznanymi mi drzwiami. - Co do pytania, to ja zawsze to mam. Siadaj - wskazał dłonią krzesło przy biurku. - Podwiń rękaw...
- Nie robię tego pierwszy raz, J. - Przerwałem mu. Zdjąłem bluzę, bo stwierdziłem, iż tak będzie łatwiej, i zacisnąłem nad łokciem pasek od spodni, który wisiał na oparciu krzesła.
John podszedł do mnie z napełnioną strzykawką w dłoni i nachylił się nade mną.
- Chcesz to zrobić sam? - zapytał.
Potwierdziłem kiwnięciem głowy, a ten oddał mi rzecz i zapalił papierosa. Poczułem lekkie ukłucie i wstrzyknąłem narkotyk w mój krwiobieg. Wyprostowałem plecy i poddałem się fali rozkoszy, jaka przeszła przez moje ciało.
Odpiąłem pasek i zawiesiłem go na swoje poprzednie miejsce.
- Masz moje... No wiesz. - Zaciąłem się. Nie chciałem wymawiać po raz kolejny tej nazwy. Po takiej przerwie, stało się to dziwnie trudne.
- Powiedz to, Jared. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Party drugs. Ecstasy. - Zdjąłem okulary. W pomieszczeniu i tak było ciemno, oraz zrobiło mi się trochę duszno.
- Jasne. - Wyjął niewielką torebeczkę z kieszeni. - Całe dziesięć sztuk. Tyle chciałeś. - Podał mi ją, a ja w zamian, wręczyłem mu pieniądze. Poślinił palce i przeliczył.
- Ufam ci Jared, ale taka moja praca. Muszę być dokładny. - Schował kwotę do kieszeni, ja zrobiłem to samo z narkotykami. - Nie żeby coś, ale myślałem, że już nie bierzesz. - Zmarszczył brwi.
- Bo nie brałem. Ale pragnienie ostatnio dało mi popalić. To... mam nadzieję nie do zobaczenia. - Powiedziałem i wyszedłem z pokoju. Stanąłem w połowie drogi.
Anabell. Och, daj spokój. Będziesz się pieprzyć z dziwką? Po to mam prezerwatywy w portfelu.
Cofnąłem się, a zdziwienie Brudnego Johna było niemałe.
- "Nie do zobaczenia"? Trochę szybko. - Zaśmiał się.
- Gdzie jest ta... Anabell?
- Ha-ha. Jaredzie Leto. Za tymi drzwiami - wskazał drewno naprzeciwko drzwi wejściowych. - czeka cię najlepszy seks w życiu. - Delikatnie mnie popchnął w ich stronę, a jego już i tak szeroki uśmiech jeszcze się powiększył.
Wszedłem do pokoju, gdzie na brzegu łóżka siedziała owa kobieta i piłowała paznokcie. Otarłem pot z czoła i podszedłem do niej. Narkotyk zaczął działać. Żądny przygody, zacząłem ją całować po szyi. Położyła się na łóżku i zdjęła ze mnie koszulkę.
- Bez całowania w usta - położyła wskazujący palec na moich wargach.
***

Wysypałem na dłoń dwie pastylki, po czym wziąłem tylko jedną, ze względu na wciąż działającą amfetaminę. Włożyłem ją do ust i je oblizałem. Dołączyłem do przyjaciół przy stoliku i objąłem wzrokiem Alyson. Jasne, jakże mogłoby jej tutaj nie być. Siedziała wciśnięta między Shannona, a Emmę.
Usiadłem naprzeciwko i przywitałem się żywo. Obok mnie był Tomo z Vicki, Brax z Sophie i Tim. Chwila... Sophie i Tim? Skąd wziął się tutaj Tim? Przecież... zresztą nieważne. Soph spojrzała na mnie nieśmiało, prosząc wzrokiem abym nic nikomu nie mówił, szczególnie Braxtonowi. Myślałem, że ona go nie lubi. No cóż...
Opuściłem wzrok i zamówiłem sobie piwo. Niebezpiecznie chyba byłoby je wypić i wymieszać z narkotykami. Trudno, zobaczymy co się stanie.
- Tim, co ty tutaj robisz? - zacząłem z nim rozmowę, podczas gdy reszta namiętnie o czymś dyskutowała.
- Tak sobie przyjechałem z nudów. - Zaśmiał się. - Bez koncertowania, nie mam już co robić.
- Nie pracujesz? - dopytywałem się, chociaż wcale mnie to nie interesowało. Nie w tej chwili.
Widziałem jak jego usta się poruszają, ale nie słyszałem co mówi. Skoncentrowałem się na tym, jak Shannon i Alyson, szepczą sobie coś do uszu, śmiejąc się przy tym niemiłosiernie.
- ... więc dlatego piekarnia. - Zdołałem usłyszeć od kuzyna Rudej, ale nie odrywałem od nich wzroku. - Ładna z nich para, co?
Parsknąłem śmiechem, co później stało się niekontrolowanym wybuchem. Już któraś osoba z kolei mi to mówi.
- Oni nie są razem. - Wyjaśniłem. - Tak, są słodziutcy i to jest twój kumpel i kuzynka, ale bez przesady. Nie będą razem. - Pokręciłem z niedowierzaniem głową i zacząłem stukać paznokciami w butelkę z piwem. Wytarłem oblaną zimnym potem rękę o spodnie, a jej grzbietem po raz kolejny otarłem czoło.
- Mów co chcesz, ale... - przyjrzał mi się. - Cholera, Jared. Ona ci się podoba. - Zauważył.
- Tak, i co? - przełknąłem ślinę i poczułem skurcze mięśni lewej nogi. - Masz baaardzo ładną kuzynkę, Tim. Ładną, mądrą, zgrabną... sam seks - zaśmiałem się i odłożyłem butelkę piwa na stolik, aby nie zwracać niczyjej uwagi na moje trzęsące się ręce. Alyson siedziała niecały metr, może pół, ode mnie, lecz ja nie kontrolowałem tego co mówiłem i robiłem.
Od tyłu zaczepiła mnie jakaś urocza kobieta. Zagadała, potańczyliśmy i łóżko. Uwielbiałem ten schemat. Ale póki mogłem, nie spuszczałem oka z Rudej.

Alyson.

- Co? - odebrałam telefon, gdy znalazłam ciche miejsce.
- Upewniam się czy żyjesz. Wiesz, że imprezy nie są dla ciebie. - Zaśmiał się Harry.
- I tylko to? Specjalnie musiałam aż wyjść na jakieś zadupie, żebyś ty upewnił się czy jeszcze oddycham? - podniosłam głos nieco podirytowana.
Byłam chyba na jakimś zapleczu, nie było tutaj żywej duszy. Wąska alejka ze śmietnikami i mokrymi, ceglanymi ścianami. No i nie pachniało tu najprzyjemniej.
- Dokładnie. Przy okazji ojciec kazał cię pozdrowić. - Dodał. - A jak się bawisz?
- Póki co, dobrze.
- Okej, to niech tak będzie. Muszę kończyć, cześć. - Rozłączył się nie dając mi nawet możliwości pożegnania się.
Odwróciłam się na pięcie i zacisnęłam dłoń na komórce. Nie wzięłam torebki, aby go gdzieś schować, a jeśli włożę go do kieszeni spodni na sto procent podczas przeciskania się przez tłum, zgubię go.
- Cześć, możemy pogadać? - znikąd pojawił się Jared. Szedł naprzeciwko mnie szybkim tempem, aż stanął obok.
- Jasne, o czym? - wciągnęłam głęboko powietrze, co nie umknęło jego uwadze. Zauważyłam, że miał procenty we krwi więc nie miałam ochoty z nim rozmawiać.
Delikatnie chwycił moją dłoń, lecz gdy ją wyrwałam umocnił uścisk na nadgarstku i przybliżył się.
- Jared, puść. - Powiedziałam z cierpliwością w głosie, jednak nie miał zamiaru odpuszczać.
- Wiem, że coś do mnie czujesz, ale boisz się, że to uczucie może być prawdziwe. - Wyszeptał mi do ucha.
- Przestań pieprzyć, Leto. - Wywróciłam oczami, próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy, ale on go unikał.
- Jesteś naćpany. - Stwierdziłam gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Miał nienaturalnie rozszerzone źrenice i był cały spocony.
- Bzdura. - Parsknął śmiechem. Zaczął całować moją szyję, a ja na próżno próbowałam go od siebie odepchnąć. Tym razem na obu moich nadgarstkach zacisnął boleśnie ręce i przycisnął mnie do ściany. W jednej wciąż trzymałam telefon, aż się dziwiłam, że tego nie zauważył.
Przełknęłam ślinę i próbowałam się od niego uwolnić.
- Puść mnie!
- Piękny i zły, Jestem duchem, Ty aniołem, Jesteśmy jednym i tym samym*... - wyszeptał.
- Co? O czym ty do cholery mówisz? - Nie miałam pojęcia czy to jego twórczość, czy jakiś wymysł, poezja. Może cytat. Przydałoby się zapoznać trochę z ich zespołem.
Uniósł moją koszulkę ku górze i dotknął zimnymi, spoconymi dłońmi brzucha. Tego za wiele. Próbowałam kopnąć go w krocze, ale ten niemal miażdżył mnie swoim ciałem.
Łza popłynęła mi po policzku, gdy brutalnie wepchnął mi język w usta. Na oślep, nacisnęłam na telefonie numer jeden i zieloną słuchawkę. Shannon Leto, był numerem pierwszym na szybkim wybieraniu. Dyskretnie zerknęłam na wyświetlacz, który pokazywał odebrane połączenie.
- Jared, puść mnie. - Powiedziałam błagalnym tonem, na tyle głośno, aby dźwięk dobiegł do komórki. Na tyle głośno, aby Shann zdołał usłyszeć w głośnym tłumie.


* 30 Seconds To Mars - Stranger In A Strange Land (tłum. tekstowo.pl)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz