Poczułam lekkie łaskotanie na ramieniu. Zakryłam je kołdrą i przytuliłam się do poduszki.
- Wstawaj, mam niespodziankę - usłyszałam lekko zachrypnięty głos Harrego.
- Spieprzaj - nałożyłam poduszkę na głowę. Człowieku, daj się wyspać! - Która godzina? - wybełkotałam spod poduszki wciąż w połowie nieprzytomna.
- Jedenasta zero jeden - odpowiedział jak jakiś robot. W sumie nawet można powiedzieć, że nim jest. - Dobra, sam ci to przeczytam.
Tylko to? Chciał mi coś poczytać?
- "Wczoraj, czyli 2 maja, w popularnym central parku, gdzie głównie chodzą studenci po wyczerpujących zajęciach, zauważono perkusistę znanego zespołu rockowego - 30 Seconds To Mars. Nie był sam, jak nasz świadek danego zdarzenia mówi: ,,Była z nim kobieta, średniego wzrostu, o długich blond włosach. Leżeli na trawie, przytulali się, dużo śmiali i trzymali za ręce." Na naszej stronie internetowej więcej zdjęć Shannona Leto i Tajemniczej Blondynki. Zapraszamy. - Z uwagą przysłuchiwałam się temu co do mnie mówił. Wynurzyłam się spod poduszki i wybuchłam śmiechem widząc zdjęcia z parku.
- Tylko udawaliśmy! Nie wierzę, że to kupili.
- Wstawaj, mam niespodziankę - usłyszałam lekko zachrypnięty głos Harrego.
- Spieprzaj - nałożyłam poduszkę na głowę. Człowieku, daj się wyspać! - Która godzina? - wybełkotałam spod poduszki wciąż w połowie nieprzytomna.
- Jedenasta zero jeden - odpowiedział jak jakiś robot. W sumie nawet można powiedzieć, że nim jest. - Dobra, sam ci to przeczytam.
Tylko to? Chciał mi coś poczytać?
- "Wczoraj, czyli 2 maja, w popularnym central parku, gdzie głównie chodzą studenci po wyczerpujących zajęciach, zauważono perkusistę znanego zespołu rockowego - 30 Seconds To Mars. Nie był sam, jak nasz świadek danego zdarzenia mówi: ,,Była z nim kobieta, średniego wzrostu, o długich blond włosach. Leżeli na trawie, przytulali się, dużo śmiali i trzymali za ręce." Na naszej stronie internetowej więcej zdjęć Shannona Leto i Tajemniczej Blondynki. Zapraszamy. - Z uwagą przysłuchiwałam się temu co do mnie mówił. Wynurzyłam się spod poduszki i wybuchłam śmiechem widząc zdjęcia z parku.
- Tylko udawaliśmy! Nie wierzę, że to kupili.
- Nie wygląda jakbyście udawali. Na przykład tutaj - wskazał zdjęcie, kiedy stałam na fontannie, a Zwierzak mnie obejmował.
- Wtedy nie udawaliśmy... Chciał mnie wrzucić do fontanny, a potem przeprosiłam, postawił mnie, poślizgnęłam się i mnie złapał. Czy oni wszystko muszą przemieniać w romans?
- Oj tam, oj tam. Jest jeszcze jedna gazeta - podał mi ją. O dziwo byliśmy na okładce. Może nie jako temat główny, ale gdzieś po boku. Odruchowo chwyciłam po telefon i wybrałam numer Shanna.
Odebrał po kilku sygnałach i przywitał mnie krzykiem:
- No Jared, zamknij się wreszcie! Cześć. - Jednak wciąż słychać było w tle mamrotanie tego irytującego człowieka. - Widziałaś już? - zapytał z lekką ironią w głosie.
- Gazetę? Tak - oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.
Spojrzałam na Harrego, który patrzył na mnie jak na idiotkę i po chwili sam zaczął się śmiać. Pewne ze mnie.
- To jak? Kiedy idziemy do fryzjera? - uspokoiliśmy się i wróciliśmy do rozmowy.
Uśmiech natychmiast zszedł mi z twarzy.
- Musiałeś przypomnieć, nie?
- Nie odpuszczę ci. Przyjdę do ciebie jakoś w południe. Masz być w domu, nawet nie waż się uciekać - rozkazał mi surowym tonem.
- Pff, nawet o tym nie pomyślałam - po jego stronie rozległ się głośny huk.
- Wiesz co... Muszę kończyć, prawdopodobnie ta ciota coś zrobiła. Idę zobaczyć czy jeszcze żyje - zaśmiał się i pożegnał.
Shannon.
Kiedy tylko wszedłem do salonu, przywitała mnie istna maskara.
Już nigdy więcej nie wejdę do domu po kryjomu, bo widzę że dużo mnie ominęło.
Spod szklanego stołu wyczołgiwał się - już chyba trzeźwy - Chester. Braxton w bokserach na kanapie zajadał się galaretką. Ostrożnie przeszedłem obok nich i szukałem przyczyny hałasu.
W drodze do kuchni potknąłem się o coś co nie powinno tam leżeć. Uniosłem wzrok do góry i zobaczyłem kilka wystających kabelków z sufitu.
Przeniosłem wzrok na "mężczyzn" w pokoju, a oni przerażeni parzyli się na mnie.
- Ten wiatrak sam spadł... - nieśmiało odezwał się Braxton z pełnymi ustami.
- Jak mógł sam spaść? Nic do cholery nie dzieję się bez przyczyny!
- Histeryzujesz, Shannon - wtrącił Chaz.
- Sam histeryzujesz! Byłeś tu całą noc? - zwróciłem się do niego na co kiwnął głową - Więc radzę ci zadzwonić do żony, pewnie się martwi...
- A ja ci radzę żebyś trzymał się swojej laski, bo z tego co wiem to Jaredowi też wpadła w oko. Wiesz że jeśli on czegoś chce to z nie da się z nim wygrać.
- Dlaczego mówisz o niej jak o nagrodzie? Może ty traktujesz kobiety przedmiotowo, ale dla mnie to jest coś więcej.
- Nie mówię tutaj o kobiecie, a o miłości. Ale stary, to jest gra. Prędzej czy później obaj zorientujecie się, że walczycie bez sensu. Tutaj nie ma zwycięzcy.
- Ja nie muszę jeszcze walczyć. A już z pewnością nie z Jaredem, bo wiem jakie Alyson ma o nim zdanie. Swoją drogą, gdzie ten pomazaniec? - jak najszybciej chciałem zmienić temat. Ten mnie drażnił... Chociaż nie, nie tyle co drażnił, a irytował.
Chester wzruszył ramionami i założył bluzę na plecy.
- Wyszedł. - Stwierdził krótko i sam chciał zrobić to co Jared, ale zatrzymał się w połowie kroku. - Ona jest dla ciebie ważna, co nie? - odwrócił się do mnie i lekko przymrużył oczy.
- Bardzo.
- W takim razie nie pozwól, żeby Chudy to wszystko zniszczył, bo ten to naprawdę ma do tego talent. I przepraszam, też bym się wkurzył gdybyś mówił tak o mojej żonie. Wybacz, jestem na kacu - mrugnął do mnie i poklepał przyjacielsko w ramię.
Ten to potrafi obrócić sprawę o sto osiemdziesiąt stopni. Zdezorientowany kiwnąłem głową, a on wyszedł.
Alyson.
Ubrałam się po czym poszłam do salonu. Przywitał mnie dziwny widok.
- Um... Zostaliście na noc? - podrapałam się po karku, patrząc na siedzących rodziców.
- Ładne zdjęcia. Jesteście fotogeniczni - stwierdził ostro ojciec rzucając gazetę na stół.
- Ee, dzięki? - ruszyłam do kuchni chcąc nalać sobie czegoś do picia. W jednym momencie zrobiło mi się sucho w ustach.
- Siadaj tutaj - zawołał.
O nie, zaraz się zacznie wykład jak dla szesnastolatki.
Powoli się wróciłam i usiadłam na kanapie, naprzeciw ojca.
Udając niewzruszoną zapytałam o co chodzi.
- Nie udawaj, wiem że wiesz o co. Przynajmniej się domyślasz. On ma czterdzieści lat! Na miłość boską, jest tylko prawie dwadzieścia lat młodszy ode mnie!
- Właściwie to aż siedemnaście...
- Chyba raczej tylko, a nie "aż"! I nie pouczaj mnie, umiem liczyć. - Przerwał mi. Oj, tatuś nie lubi kiedy nie ma racji. - To tak jakbyś umawiała się ze swoim ojcem...
- Nie mam szesnastu lat, nie jestem głupią nastolatką, która myśli że się zakochała widząc ładnego chłopca! Jestem dorosła, mam prawo decydować o swoim życiu.
- Ile on jest od ciebie starszy? Dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat?
- Siedemnaście...
- Aż siedemnaście!
- Nie, tato. Tylko siedemnaście, pamiętasz? - wspomniałam sytuację sprzed kilku sekund.
- O co ci chodzi? O pieniądze? Bo jest sławny?
- Słucham?! Kiedy go poznałam nawet nie wiedziałam o tym! A tobie o co chodzi? Dlaczego nie chcesz, żebym była szczęśliwa? Nie jestem już tą małą córeczką tatusia. Chcę decydować o swoim życiu, nie będziecie mi mówić z kim mam się spotykać, a z kim nie.
- Wtedy nie udawaliśmy... Chciał mnie wrzucić do fontanny, a potem przeprosiłam, postawił mnie, poślizgnęłam się i mnie złapał. Czy oni wszystko muszą przemieniać w romans?
- Oj tam, oj tam. Jest jeszcze jedna gazeta - podał mi ją. O dziwo byliśmy na okładce. Może nie jako temat główny, ale gdzieś po boku. Odruchowo chwyciłam po telefon i wybrałam numer Shanna.
Odebrał po kilku sygnałach i przywitał mnie krzykiem:
- No Jared, zamknij się wreszcie! Cześć. - Jednak wciąż słychać było w tle mamrotanie tego irytującego człowieka. - Widziałaś już? - zapytał z lekką ironią w głosie.
- Gazetę? Tak - oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.
Spojrzałam na Harrego, który patrzył na mnie jak na idiotkę i po chwili sam zaczął się śmiać. Pewne ze mnie.
- To jak? Kiedy idziemy do fryzjera? - uspokoiliśmy się i wróciliśmy do rozmowy.
Uśmiech natychmiast zszedł mi z twarzy.
- Musiałeś przypomnieć, nie?
- Nie odpuszczę ci. Przyjdę do ciebie jakoś w południe. Masz być w domu, nawet nie waż się uciekać - rozkazał mi surowym tonem.
- Pff, nawet o tym nie pomyślałam - po jego stronie rozległ się głośny huk.
- Wiesz co... Muszę kończyć, prawdopodobnie ta ciota coś zrobiła. Idę zobaczyć czy jeszcze żyje - zaśmiał się i pożegnał.
Shannon.
Kiedy tylko wszedłem do salonu, przywitała mnie istna maskara.
Już nigdy więcej nie wejdę do domu po kryjomu, bo widzę że dużo mnie ominęło.
Spod szklanego stołu wyczołgiwał się - już chyba trzeźwy - Chester. Braxton w bokserach na kanapie zajadał się galaretką. Ostrożnie przeszedłem obok nich i szukałem przyczyny hałasu.
W drodze do kuchni potknąłem się o coś co nie powinno tam leżeć. Uniosłem wzrok do góry i zobaczyłem kilka wystających kabelków z sufitu.
Przeniosłem wzrok na "mężczyzn" w pokoju, a oni przerażeni parzyli się na mnie.
- Ten wiatrak sam spadł... - nieśmiało odezwał się Braxton z pełnymi ustami.
- Jak mógł sam spaść? Nic do cholery nie dzieję się bez przyczyny!
- Histeryzujesz, Shannon - wtrącił Chaz.
- Sam histeryzujesz! Byłeś tu całą noc? - zwróciłem się do niego na co kiwnął głową - Więc radzę ci zadzwonić do żony, pewnie się martwi...
- A ja ci radzę żebyś trzymał się swojej laski, bo z tego co wiem to Jaredowi też wpadła w oko. Wiesz że jeśli on czegoś chce to z nie da się z nim wygrać.
- Dlaczego mówisz o niej jak o nagrodzie? Może ty traktujesz kobiety przedmiotowo, ale dla mnie to jest coś więcej.
- Nie mówię tutaj o kobiecie, a o miłości. Ale stary, to jest gra. Prędzej czy później obaj zorientujecie się, że walczycie bez sensu. Tutaj nie ma zwycięzcy.
- Ja nie muszę jeszcze walczyć. A już z pewnością nie z Jaredem, bo wiem jakie Alyson ma o nim zdanie. Swoją drogą, gdzie ten pomazaniec? - jak najszybciej chciałem zmienić temat. Ten mnie drażnił... Chociaż nie, nie tyle co drażnił, a irytował.
Chester wzruszył ramionami i założył bluzę na plecy.
- Wyszedł. - Stwierdził krótko i sam chciał zrobić to co Jared, ale zatrzymał się w połowie kroku. - Ona jest dla ciebie ważna, co nie? - odwrócił się do mnie i lekko przymrużył oczy.
- Bardzo.
- W takim razie nie pozwól, żeby Chudy to wszystko zniszczył, bo ten to naprawdę ma do tego talent. I przepraszam, też bym się wkurzył gdybyś mówił tak o mojej żonie. Wybacz, jestem na kacu - mrugnął do mnie i poklepał przyjacielsko w ramię.
Ten to potrafi obrócić sprawę o sto osiemdziesiąt stopni. Zdezorientowany kiwnąłem głową, a on wyszedł.
Alyson.
Ubrałam się po czym poszłam do salonu. Przywitał mnie dziwny widok.
- Um... Zostaliście na noc? - podrapałam się po karku, patrząc na siedzących rodziców.
- Ładne zdjęcia. Jesteście fotogeniczni - stwierdził ostro ojciec rzucając gazetę na stół.
- Ee, dzięki? - ruszyłam do kuchni chcąc nalać sobie czegoś do picia. W jednym momencie zrobiło mi się sucho w ustach.
- Siadaj tutaj - zawołał.
O nie, zaraz się zacznie wykład jak dla szesnastolatki.
Powoli się wróciłam i usiadłam na kanapie, naprzeciw ojca.
Udając niewzruszoną zapytałam o co chodzi.
- Nie udawaj, wiem że wiesz o co. Przynajmniej się domyślasz. On ma czterdzieści lat! Na miłość boską, jest tylko prawie dwadzieścia lat młodszy ode mnie!
- Właściwie to aż siedemnaście...
- Chyba raczej tylko, a nie "aż"! I nie pouczaj mnie, umiem liczyć. - Przerwał mi. Oj, tatuś nie lubi kiedy nie ma racji. - To tak jakbyś umawiała się ze swoim ojcem...
- Nie mam szesnastu lat, nie jestem głupią nastolatką, która myśli że się zakochała widząc ładnego chłopca! Jestem dorosła, mam prawo decydować o swoim życiu.
- Ile on jest od ciebie starszy? Dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat?
- Siedemnaście...
- Aż siedemnaście!
- Nie, tato. Tylko siedemnaście, pamiętasz? - wspomniałam sytuację sprzed kilku sekund.
- O co ci chodzi? O pieniądze? Bo jest sławny?
- Słucham?! Kiedy go poznałam nawet nie wiedziałam o tym! A tobie o co chodzi? Dlaczego nie chcesz, żebym była szczęśliwa? Nie jestem już tą małą córeczką tatusia. Chcę decydować o swoim życiu, nie będziecie mi mówić z kim mam się spotykać, a z kim nie.
- A Nick?
-
Zmarł dwa lata temu, a ja nie mogę być wiecznie sama. Czas ruszyć
dalej, tato. - Widziałam że chciał coś powiedzieć, ale ja wstałam i
wyszłam na taras. Jak zwykle było gorąco, aż nie do
zniesienia. Mimo to nie miałam zamiaru tam wracać. Patrzyłam na ulicę,
którą co kilka sekund jeździły samochody i rowery. Jeden ku mojemu
zdziwieniu
podjechał pod dom. Boże, jak nie rodzice to ten musiał przyjechać?
- Czego chcesz? - zapytałam kiedy do mnie podszedł.
- Tylko szansy. Jednej jedynej. Nie jestem taki jak myślisz - Jared złapał mnie za rękę, którą mu natychmiast wyrwałam.
- Nie dotykaj mnie, proszę. O co ci znowu chodzi?
- Umów się ze mną.
- Słucham? - parsknęłam śmiechem.
- Umówi się ze mną. - Powtórzył. - Tylko na kawę, lody, gofry, tymbarka, cokolwiek!
- Nie!
- Proszę. Mam błagać? Mogę to zrobić. Na kolanach nawet. - Już chciał uklęknąć, ale chwyciłam go za łokcia do góry.
- Nie wygłupiaj się.
- Nie koniecznie dzisiaj, może być jutro, albo pojutrze. Po prostu chodź ze mną na kawę, proszę.
- Może za tysiąc lat? - chytrze się uśmiechnęłam, co go jeszcze bardziej wkurzyło.
- Umów się ze mną - nalegał.
- Nie! Mam ci to przeliterować, czy co?
- Ale...
- Nie. Umówię. Się. Z. Tobą. - Wykrzyczałam mu w twarz. Zbyt głośno, wiedziałam, że ludzie w środku domu już się nami zainteresowali.
- Podaj mi trzy sensowne powody, dlaczego nie - założył ręce na piersi. - No, proszę. Mów.
- Nie lubię cię, Nie jestem zainteresowana, Nie jesteś w moim typie i mały bonus, jestem już dzisiaj zajęta - odpowiedziałam bez wahania.
- Shannon? Z nim? Po co się pytam, jasne, że z nim. - Zdenerwowany zbiegł po kilku schodkach do swojego roweru i w ciągu kilku sekund zniknął z mojego pola widzenia.
Zmęczona dzisiejszym dniem oparłam się plecami o ścianę. A to dopiero początek.
Nawet nie chcę myśleć co dziś los dla mnie naszykował.
- Czego chcesz? - zapytałam kiedy do mnie podszedł.
- Tylko szansy. Jednej jedynej. Nie jestem taki jak myślisz - Jared złapał mnie za rękę, którą mu natychmiast wyrwałam.
- Nie dotykaj mnie, proszę. O co ci znowu chodzi?
- Umów się ze mną.
- Słucham? - parsknęłam śmiechem.
- Umówi się ze mną. - Powtórzył. - Tylko na kawę, lody, gofry, tymbarka, cokolwiek!
- Nie!
- Proszę. Mam błagać? Mogę to zrobić. Na kolanach nawet. - Już chciał uklęknąć, ale chwyciłam go za łokcia do góry.
- Nie wygłupiaj się.
- Nie koniecznie dzisiaj, może być jutro, albo pojutrze. Po prostu chodź ze mną na kawę, proszę.
- Może za tysiąc lat? - chytrze się uśmiechnęłam, co go jeszcze bardziej wkurzyło.
- Umów się ze mną - nalegał.
- Nie! Mam ci to przeliterować, czy co?
- Ale...
- Nie. Umówię. Się. Z. Tobą. - Wykrzyczałam mu w twarz. Zbyt głośno, wiedziałam, że ludzie w środku domu już się nami zainteresowali.
- Podaj mi trzy sensowne powody, dlaczego nie - założył ręce na piersi. - No, proszę. Mów.
- Nie lubię cię, Nie jestem zainteresowana, Nie jesteś w moim typie i mały bonus, jestem już dzisiaj zajęta - odpowiedziałam bez wahania.
- Shannon? Z nim? Po co się pytam, jasne, że z nim. - Zdenerwowany zbiegł po kilku schodkach do swojego roweru i w ciągu kilku sekund zniknął z mojego pola widzenia.
Zmęczona dzisiejszym dniem oparłam się plecami o ścianę. A to dopiero początek.
Nawet nie chcę myśleć co dziś los dla mnie naszykował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz