Doszliśmy do knajpy. Harry szarmancko przepuścił mnie w drzwiach.
On zajął się swoja pracą, a ja usiadłam przy pierwszym lepszym stoliku przy oknie.
David
do mnie podszedł z notesikiem i długopisem; spławiłam go ruchem ręki.
Nie byłam głodna, w sumie siedziałam tutaj z nudów. Wyjęłam z torby
książkę, którą aktualnie czytam.
Jestem na setnej stronie, a mój wzrok przykuli roześmiani Sophie i Jared.
Jared
rzucił w moją stronę szeroki uśmiech. Usiedli kilka stolików ode mnie, a
ja wróciłam do lektury. Nie mogłam się skupić na tym co czytałam. Nie
przeszkadzali mi, ale nie mogłam odgonić myśli: czy coś się między nimi
wydarzyło? Jeżeli oni będą razem, to przecież będę na niego skazana.
Zerknęłam na nich ukradkiem. Jared rozmawiał przez telefon, a Soph
mieszała łyżeczką kawę. Po chwili się rozłączył i wrócili do rozmowy, a
ja do czytania.
Nie
wiem ile tak siedziałam, ale zaczynały mnie boleć plecy. Oparłam się
swobodnie o oparcie krzesła, książkę wzięłam do rąk. W ciągu tej
czynności spojrzałam w kierunku drzwi, przez które przechodziła gromadka
znanych mi studentów. Wśród nich próbował się przepchnąć jakiś
mężczyzna. Na mój widok szeroko się uśmiechnął i puścił mi perskie
oczko.
Przelotnie rzucił wzrokiem na Jareda i Sophie - do których pewnie przyszedł – ale zamiast iść do nich podszedł do mnie.
- Dzień dobry. Mogę się przysiąść? – zapytał z udawaną powagą.
-
Jasne. – uniosłam prawy kącik ust w pół-uśmiechu. Włożyłam zakładkę
między strony i odłożyłam książkę na bok. Usiadł po drugiej stronie
stolika.
- Hmm... Zahir... – Przeczytał tytuł książki. – Spodobała ci się? – wziął ją w dłonie i zaczął czytać opis na tyle książki.
-
W sumie tak. Paulo Coelho to mój ulubiony autor, ma ciekawy styl –
zdawało mi się, że mnie wcale nie słucha; tylko potakiwał głową i
odłożył książkę na jej poprzednie miejsce.
- Przeczytałem tylko dwie jego książki. To było chyba „Weronika chce umrzeć”? – zamyślił się.
- Właściwie to „...postanawia umrzeć” – poprawiłam go.
- Racja. Zawsze muszę coś spieprzyć... Kawę?
-
Może być – udałam obojętną. Kiedy z nim rozmawiałam, czułam się
swobodnie, ale byłam też spięta i podekscytowana. Zupełnie jak jakaś
napalona fanka. Nie byłam podekscytowana z tego, że ze mną rozmawiał
tylko... że ze mną rozmawiał. Taa, argument nie do odrzucenia. Ogarnij. Gestem przywołał kelnera – którym teraz był mój brat – i zamówił dwie kawy.
-
Muszę ci się do czegoś przyznać – zaczął – Śniły mi się twoje nogi –
schował twarz w dłoniach i zaczął się śmiać, a ja razem z nim. – Co
najdziwniejsze tylko nogi. Goniły mnie.To było chore. Jestem żałosny,
prawda?
-
Nie. To słodkie. – Chciałam teraz się przyznać, że szukałam czegoś o nim
w internecie – żeby wyjść na jeszcze dziwniejszą? – ale kiedy
otworzyłam usta podszedł Dave i położył filiżanki na stole. Popatrzył na
mnie przez ramię z przenikliwością i odszedł.
-
Wiesz, zaciekawiłaś mnie swoją osobą od pierwszego spotkania. A
właściwie od pierwszej wymiany spojrzeń. Opowiesz mi trochę o sobie? -
Ta bezpośredniość.
- Hmm... ee. Lubię czytać, jestem wegetarianką...Właściwie to... nie cierpię o sobie mówić – cicho się zaśmiałam.
-
Jest okej. To normalne u ludzi, którzy mają małe ego. Mam dziwne
wrażenie, że już się widzieliśmy. Tylko byłaś nieco młodsza...
- Stara też nie jestem. W sumie to możliwe, jestem kuzynką Tima.
-
Serio? Może on mi coś o tobie powie. Hej, a to nie byłaś czasami ty,
jak szliście po mieście, a ja z Tomo go zaczepiliśmy. Pamiętasz? Chyba
ze trzy lata temu...
Gorączkowo szukałam owej sytuacji w pamięci. Bingo!
- I wy tak długo gadaliście, a ja chyba miałam jakieś zajęcia wtedy... koncert!
- Pospieszałaś go...tak coś takiego było. Wow, nie sądziłem, że kiedykolwiek cię jeszcze spotkam.
Po kilku zdaniach,rozmawiało nam się już całkiem dobrze. Wspólne tematy brały się znikąd.
Kilka
razy napotkałam głupie spojrzenie Jareda. Kilkukrotnie wybuchałam
śmiechem, trzymając się za brzuch z bólu. Po tej rozmowie nigdy nie
uwierzyłabym, że Shannon to naprawdę brat Jareda. To było wręcz
niemożliwe.
Spojrzał na godzinę na telefonie.
- Um... Przepraszam, muszę iść. Mamy jakieś tam spotkanie w wytwórni, Emma mnie zabije jeśli się znowu spóźnię...
- Nie musisz się tłumaczyć. Rozumiem. Życie gwiazdy rocka, hm? – uśmiechnęłam się.
-
Taa. – Dumnie wypiął klatkę piersiową. Podszedł do baru, zapłacił,
wziął długopis i serwetkę.Zapisał coś na niej i podsunął mi ją.
Zobaczyłam kilka cyfr, zapisanych zgrabnym, ale jednocześnie niechlujnym
pismem. – Dzwoń o każdej porze. Dla ciebie zawsze będę pod telefonem.
Muszę iść, cześć – uśmiechnął się zalotnie. Schowałam serwetkę do tylnej
kieszeni spodenek. Pocałowałam go w policzek. Zmarszczył brwi (tak
ogólnie to zauważyłam, że ma je wyprofilowane niczym Joker z Batmana.
Nie zapominajmy, że to moja ulubiona postać), ale nie ukrył jeszcze
szerszego uśmiechu.
- Może jutro? – zawołał jeszcze przy wyjściu. – Tutaj o... – znów zerknął na zegarek. – Szesnasta ci pasuje?
Co jest jutro, myśl Kelleher! Sobota...
- Okej, czemu nie.
- Super – mruknął. Chyba myślał, że nie słyszałam.
Jared.
Przyglądałem im się po raz kolejny kłócąc się z tym wkurzającym głosikiem w mojej głowie.
Nawet
nie zauważyłem kiedy przyłączył się do nas Braxton, który zawzięcie
rozmawiał o czymś z Sophie. Całkowicie się wyłączyłem. Do cholery,
dzwoniłem do Shannona po to, żeby dał mi kartkę z szczegółami
dzisiejszego występu, a ten nawet nie raczył podejść! Zamiast tego
gawędził sobie z Alyson, głośno się śmiejąc (ten fakt wkurzył mnie
jeszcze bardziej), na koniec zapisał jej chyba swój numer, umówił się na
jutro i wyszedł. Spieszył się, w tym momencie przypomniał mi się bardzo
istotny fakt. Wytwórnia! Zerknąłem na godzinę. Dwadzieścia minut.
- Brax, do cholery. Dlaczego nic nie mówisz, że mam iść do wytwórni? – dlaczego naskakujesz na niego? Przecież on nawet nie jest członkiem zespołu.
- Ej, mnie to nie dotyczy. Nawet o tym nie wiedziałem – uniósł ręce w obronnym geście.
- Przepraszam, masz rację. – Wstałem gwałtownie.
Pożegnałem
się z Sophie i prawie wybiegłem zerkając jeszcze na Alyson. Ku mojemu
zdziwieniu nie było jej tam, gdzie stała wcześniej. Rozejrzałem się.
Nigdzie jej nie było.
Wyszedłem
i wtedy zobaczyłem jak się oddala poprawiając włosy, które jej się
zaplątały wokół kolczyka. Podbiegłem do niej i przywitałem się oschle.
Nic nie odpowiedziała, zapewne dlatego że była zbyt skoncentrowana na
odplątaniu włosów. Albo nie chciała odpowiadać.
-
Pomogę ci... – ująłem w dłoń kolczyk, a ona opuściła ręce poddając się.
Szczerze to spodziewałem się krzyków, protestów. Wreszcie mi się udało.
– Proszę.
-
Dzięki, ale sama bym sobie poradziła – ruszyliśmy przed siebie.
Zacząłem wszystko analizować...tak, tędy dojdę do wytwórni, nawet
szybciej niż tamtą drogą.
- Nie spieszysz się?
- Właściwie to tak, ale czy to ma jakieś znaczenie?
- Idź bo się spóźnisz. – Wtedy zrozumiałem. Chciała mnie spławić.
- To ja jestem szefem Emmy, nie ona moim. Ona nie może mnie wylać. – Ale może odejść.
Otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale jej przerwałem – Nie wymigasz
się od moich pytań. – Złośliwie się uśmiechnąłem. – Lubisz Shannona,
nie?
- Akurat nic ci do tego.
- Może. Ale on też lubi ciebie. Dał ci swój numer, prawda?
- To też nie powinno cię obchodzić. Ale tak, dał.
- Zadzwonisz do niego? Bo jeśli nie, to urazisz jego męską dumę.
- Jezus, Jared o co ci chodzi? Czy zadzwonię czy nie, to już nie twoja sprawa, okej?
Na chwilę się zamyśliłem.
- Umówiliście się na jutro? Dobra, wiem, słyszałem. Tylko mam wrażenie, że nie zależy ci...
- Więc masz złe wrażenie. – wywróciła oczami. Ależ ty ją katujesz. Odpuść. Spieprzaj, nie chcę stracić takiej okazji.
-
Czyli ci zależy? Ale go nie znasz, więc jak może ci zależeć? Widziałaś
go... nie wiem, trzy razy? Shannon nie nadaje się do stałych związków.
Już całą masę zawalił.
- Próbujesz mnie zniechęcić – bardziej stwierdziła niż zapytała. Stanęła w miejscu.
No Leto, rozszyfrowała cię. Nie... Nie chciałem jej zniechęcić. Ale na to wygląda.
Również stanąłem,dzieliła nas odległość może jednego metra?
Nie mogłem nic z siebie wydusić.
-
Taa, wiesz jako jego brat chyba powinno ci zależeć na jego szczęściu,
tak? Więc odpuść, bo nic nie wskórasz. Jutro przyjdę, spotkam się z nim i
nic ci do tego. – Ruszyła, ale w innym kierunku. Skręciła w prawo. –
Pieprzony egoista... – mruknęła.
-
Słyszałem! Będę o dziewitnastej! Przygotuj sobie sprzęt! – krzyknąłem, ale
oddalała się ode mnie coraz szybciej. Zacząłem iść w stronę wytwórni.
Zostało mi sześć minut. Spóźnię się = Emma mnie zabije.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz