Statystyka

9.18.2012

o. Chapter 40 - Nie jesteś w ciąży, prawda?

 
Alyson.

Po trzygodzinnej rozmowie z Shannonem oczy same mi się zamykały. Pożegnałam się, wzięłam krótki prysznic i położyłam się w łóżku. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie pójść do pokoju Harrego, ale ten pewnie jeszcze katował książki medyczne. Zgasiłam lampkę przy łóżku i zamknęłam oczy.

***

Z moich ust wydobyło się lękliwe zaczerpnięcie powietrza. Podparłam się na łokciach i rozejrzałam po pokoju. Byłam sama, ale na swoim ciele czułam każdy dotyk Jareda. Jareda wyimaginowanego przez moją wyobraźnię.
Słyszałam tylko swój głośny oddech i szybkie bicie serca. Przegryzłam dolną wargę i przeczesałam palcami włosy. Grzbietem dłoni wytarłam mokre od łez policzki. Tak ma być co każdą noc? Mam się budzić zapłakana i przestraszona? 
Oczy znów mi się zaszkliły, ale nie pozwoliłam łzom wypłynąć. Usiadłam na brzegu łóżka i chwyciłam telefon w dłoń. Była trzecia w nocy. Westchnęłam głośno i wstałam z miejsca. Delikatnie otworzyłam drzwi, aby nie narobić hałasu i zeszłam ze schodów. W kuchni napiłam się szklanki zimnej wody gazowanej i zastanawiałam się co zrobić. 
Nie chcę znowu zasnąć ze świadomością tego, iż za godzinę lub dwie obudzę się równie przerażona. W ciągu dnia starałam się być dzielna, ale w nocy to Jared miał nade mną kontrolę. Ponownie otarłam samotną łzę z policzka.
Pomyślałam o Harrym. Kiedy spałam z nim czułam się bezpieczna. Sen nie wrócił, więc może i nie wróci teraz? 
Odłożyłam pustą szklankę na blat i nieśmiało powędrowałam ku drzwi pokoju Harrego. Ale co? Tak po prostu wejdę i wpakuję mu się do łóżka? Zatrzymałam się przed drzwiami i wpatrywałam się w nie przez jakąś chwilę. W końcu nacisnęłam klamkę i spojrzałam na śpiącego Whaterfelda. Zrobiło mi się trochę głupio. Będzie pytał co się stało. Chyba że się nie obudzi. Ale wtedy rano będzie zdziwiony moim widokiem i tak, czy inaczej zapyta co się stało. 
Patrzyłam tak na niego, kiedy ten się poruszył. Wzdrygnęłam się, ale podeszłam nieco bliżej. Harry otworzył oczy i zaspany analizował sytuację. 
- Harry... - szepnęłam, na co odetchnął z ulgą. Pewnie się wystraszył kiedy zobaczył przy swoim łóżku sylwetkę człowieka...
- Aly? Co się stało? - zapytał zaspany i przesunął się robiąc mi więcej miejsca. Usiadłam przy nim i wpatrywałam się tępo w podłogę.
- Nic... - powiedziałam, ale głos mi się załamał, a postawę "dzielnej" szlag trafił. Łzy popłynęły mi ciurkiem i Harry mnie przytulił.
- Nic? Kolejny zły sen? - dopytywał i mocniej mnie objął.
Kiwnęłam tylko głową, bo nie byłam w stanie czegoś powiedzieć. Tkwiliśmy tak w ciemności przez kilkanaście dobrych minut. 
Leżałam plecami do niego na lewym boku, a ten podpierał głowę na pięści i kojąco jeździł opuszkami palców po moim ramieniu.
- Powiesz mi wreszcie co się stało? - zapytał nieśmiało.
- Czemu zakładasz, że coś się stało? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Wcześniej nie miałaś tych koszmarów, więc musiało się coś stać. Wiesz że jeśli potrzebujesz przyjaciela, obok mnie jest zawsze wolne miejsce?
Przez chwilę milczałam aż wreszcie głośno załkałam. Wkrótce wszystko samo mi wyszło z ust. To było tak, jakbym straciła kontrolę nad swoim ciałem. Tak po prostu mu wszystko powiedziałam. Dziwił się dlaczego mu nie powiedziałam wcześniej, a ja nawet sama nie wiedziałam dlaczego... Może żeby nie współczuł mi i nie traktował mnie później jak małe dziecko.
I później rzeczywiście tak było. Rano zapytał co chcę na śniadanie, potem powiedział, że nie muszę iść do baru jeśli nie chcę. Oczywiście poszłam i dałam mu do zrozumienia, że nie musi mnie tak traktować, ale po południu zapytał, czy nie mam nic przeciwko temu, aby kogoś tutaj zaprosił.
- Chcesz coś do picia? Kawę, herbatę, jakiś sok? - zapytał, kiedy staliśmy w kuchni, a w salonie siedziała urocza blondynka. O dziwo, nie była to Bruno.
- Harry! Nie traktuj mnie i nie patrz na mnie jak na zbitego psa! - krzyknęłam nieco za głośno. - Co się stało, to się nie odstanie. Dlatego ci wcześniej nie powiedziałam. Nie chciałam tego współczucia. Nie musisz robić wszystkiego wokół mnie i podawać mi wszystko pod nos. Jasne, jesteś moim przyjacielem i ja to doceniam, ale ja tego nie chcę. - Wyznałam. - Poradzę sobie, dziękuję. - Spojrzałam mu w oczy.
- Ja tylko... - zaczął, ale nie skończył. Szukał pewnie odpowiedniego wyrażenia.
- Chcesz mi pomóc, wiem. Ale jesteś za bardzo opiekuńczy. Jest wszystko w porządku, naprawdę.
- Dobra. Okej. W porządku. A chcesz tą herbatę, czy nie? - uśmiechem rozładował atmosferę.
- Chcę. - Odwzajemniłam gest.
Nalał wody do czajnika, a w progu drzwi do kuchni stanęła drobna blondynka. Może stała tam trochę dłużej, a my po prostu jej nie zauważyliśmy, ale nie miała o to pretensji.
- Cześć. - Uśmiechnęłam się. - Jestem Alyson - podeszłam bliżej i wyciągnęłam do niej rękę.
- Anna - uścisnęła moją dłoń.
Była bardzo ładna. Ładniejsza od Bruno. Miała jasne niebieskie oczy, delikatne rysy twarzy, a blond włosy sięgały do piersi. Wyglądała na młodą, dałabym jej co najmniej dwadzieścia lat.
Usiadłam przy laptopie przy stole w kuchni i nie wiedziałam czy mam sobie gdzieś pójść i zostawić ich samych, czy po prostu zostać.
- Co będziecie robić? - zapytałam jakby to miało mi pomóc w decyzji.
- Oglądać film - odpowiedziała. - Miłość i inne używki - uprzedziła moje następne pytanie.
Kiedy Harry zrobił herbatę, położył ją na stole przy moim laptopie i wyszli z kuchni.
Zastanawiałam się, co się stało z Bruno, ale to już nie była moja sprawa.
Wysłałam do Sophie smsa, czy może się spotkać na co odpowiedziała, że tak. Ustaliłyśmy że za pół godziny będę u niej.
Zamknęłam laptopa, dopiłam herbatę do końca i wyszłam z pomieszczenia. Zerknęłam przelotnie na ekran telewizora, na którym był... Nie. Niemożliwe.
- O nie - szepnęłam, a Harry i Anna odwrócili się w moją stronę. - Nie, nie, nie, nie. - Mówiłam i w pośpiechu wyjęłam telefon z kieszeni.
- Stało się coś? - dopytywał Harry.
- Kto to jest? Jak on się nazywa? - wskazałam na zatrzymany obraz w telewizorze i zaczęłam szukać w komórce kontaktu.
- Jake Gyllenhaal... - odpowiedziała niepewnie Anna.
Spojrzałam na zdjęcie z komórki i porównałam je z mężczyzną na ekranie.
- Cholera. - Przeniosłam wzrok na Harrego. - Wiedziałam, wiedziałam że go skądś znam! - Harry dalej nie wiedział o co mi chodzi, więc dałam mu do ręki swój telefon z fotografią. - Facet z klubu. - Wyjaśniłam.
- Alyson. Masz numer telefonu Jake'a Gyllenhaal'a. - Stwierdziła Anna jakby chciała mnie tym przekonać. Dlaczego ja nigdy nie mam pamięci do twarzy i nie rozpoznałam go od razu? Chociaż co by to dało? Nie wiedziałabym jak się zachować, więc pewnie zachowywałabym się tak jak właśnie to zrobiłam. Nic by się nie zmieniło.
Po jeszcze kilku minutach niedowierzania weszłam po schodach i poszłam się przebrać. Ubrałam białą bokserkę z The Beatles i czarne rurki. Na zewnątrz nie było za ciepło więc założyłam jeszcze bluzę Shannona. To była ta sama bluza co mi ją dał kiedy to przegrałam zakład.Wyprostowałam szybko włosy i wyszłam z domu.
Minęłam kilka ulic, po drodze spotkałam Davida, z którym rozmawiałam przez kilka minut i byłam już przed drzwiami mieszkania Sophie. Byłam niemal pewna, że całą drogę szedł za mną jakiś reporter.
Zapukałam do drzwi, a w progu stanęła uśmiechnięta brunetka. Zaprosiła mnie do środka, a ja usiadłam na fotelu w salonie.
Sophie zaczęła mówić. Dużo mówić. Relacjonowała mi swoją randkę z jakimś facetem i wydawała się być z niej zadowolona. Naprawdę dużo mówiła.
- Sophie. - Przerwałam jej. - Chciałabym porozmawiać.
- Przecież rozmawiamy - wzruszyła ramionami.
- Nie, to ty ciągle mówisz. - Zwróciłam jej uwagę. - Wiesz...
- O mój Boże, to coś poważnego? - dopytywała.
- Um... Tak, trochę.
- Nie jesteś w ciąży, prawda? - spojrzała mi w oczy.
- Nie. Tu raczej chodzi o ciebie. O ciebie i Jareda. - Zaczęłam, a jej oczy od razu wydały się jakby... czujniejsze. - To nie jest tylko przyjaźń, nie? Znaczy... Widziałam coś co nie do końca mi się spodobało. Jasne, umawiaj się z kim chcesz, ale coś mi się wydaje, że wasze spotkania nie mają formy "randki".
Jej uśmiech z twarzy spełznął tak szybko jak się pojawił.
- A co konkretnie widziałaś? - odgarnęła włosy z twarzy.
- Pocałunki. Dużo pocałunków. - Czy to kłamstwo? Ja przecież tego nie widziałam, Shannon mi powiedział. Gdybym go nie znała pomyślałabym, że mógł skłamać. Ale tego nie zrobił, prawda? - Soph, co jest między tobą a nim? Ale szczerze. - Spojrzałam na nią, a ona wbijała wzrok w podłogę.
- To tylko... Tylko seks - podrapała się nerwowo po karku. - I co z tego? Mam prawo do chwili przyjemności. I pewnie myślisz sobie, że wcale się nie zmieniłam, ale to nie prawda. Znam Jareda długo. Nie rozmawialiśmy przez te dwa lata, ale znam go. On nie jest jednym z tych nowo poznanych facetów w barze. - Zaczęła się tłumaczyć, a wzrokiem wędrowała po całym pokoju. Widziałam że powoli zbierała się w niej złość.
- Chcę tylko wiedzieć dlaczego? Przecież szukałaś stałego związku, tak? Sypianie z Leto ci chyba w tym nie pomoże.
- Może dlatego, że kiedy zmarł mi ojciec, to on okazał większe wsparcie od ciebie. Byłam tym załamana, więc szukałam pocieszenia! Następnego dnia nawet nie zapytałaś mnie jak się czuję. Nic, nie odzywałaś się. Byłaś tak zapatrzona w Shannona, że nie widziałaś jak cierpię. A teraz prochy mojego ojca stoją tutaj. Na tej cholernej półce, a ty nawet nie zapytałaś czy odbędzie się pogrzeb. Więc nie dziw się, że szukałam przyjaciela poprzez seks. - Łzy leciały jej po policzkach ciurkiem, a ja dopiero teraz uświadomiłam sobie jak złą przyjaciółką byłam. - I nie mam pojęcia czy to ma jakiś związek, ale czuję się teraz lepiej. - Schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Usiadłam obok niej - na kanapie naprzeciw mojego poprzedniego miejsca - i przytuliłam ją.
- Przepraszam. Przepraszam że kompletnie cię olałam. - Pocałowałam ją w skroń. - Pamiętałam o tobie, o twojej sytuacji, ale... Sama nie wiem. Po prostu przepraszam za swoją ignorancję... - Szepnęłam, kiedy ona oparła czoło o moje ramię i powoli się uspokajała gdy przesuwałam delikatnie dłoń wzdłuż jej pleców.
- Co się z nami stało, Aly? - zapytała cicho. - Oddalamy się od siebie...
- Wiem... Ale naprawimy to - dodałam pokrzepiająco.

I tak było. Przez ten cały miesiąc nieobecności Shannona spędzałyśmy ze sobą mnóstwo czasu. Kiedy powiedziałam jej, że Shann zaprosił mnie na ślub przyjęła to z entuzjazmem i zaciągnęła mnie do sklepów w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki. To było okropne, ale wreszcie znalazłyśmy odpowiedni strój.
- Co zrobisz z włosami? - zapytała na tydzień przed ślubem.
- Nie wiem... Może zepnę? Albo rozpuszczę i wyprostuję...
- Nie. - Przerwała mi. - Do tej sukienki nie pasują spięte włosy, a rozpuszczone i wyprostowane masz codziennie. Może rozpuść, ale tak lekko je pokręć. Będą trochę krótsze, tak jakoś do ramion - przymrużyła oczy patrząc na mnie, jakby sobie coś wyobrażała. - Wtedy będzie trochę łyso na szyi, więc załóż jakiś naszyjnik. Ale jakiś skromny, bez przesady. I załóż te cudne czarne szpilki.
- Sophie, poradzę sobie.

I przyszedł czas powrotu Shannona. Nie powiedział mi o której będzie, ale powiedział, że dziś.
Anna była u nas coraz częściej, Bruno widziałam z Harrym tylko jakieś trzy razy.
Byłam tak znudzona czekaniem na Leto, że chodziłam od swojego pokoju do kuchni i robiłam chyba setną herbatę. A potem co chwilę chodziłam do toalety za potrzebą.
- Kobieto, uspokój się. - Odezwał się Harry, kiedy przechodziłam przez salon i wzdychałam jak jakaś nawiedzona. Wiem że znów przeszkadzałam jemu i Annie, ale co miałam zrobić? Siedzieć tak po prostu na miejscu. - Picie herbaty nie przyspieszy czasu. Jak on przyjedzie to przyjedzie.
- Wiem, ale... Ja chcę go już! - jęknęłam i usiadłam na oparciu kanapy naprzeciw drzwi.
- Wpatrywanie w drzwi też ci nie pomoże - dodała Anna. Tak swoją drogą to polubiłam ją.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Zdziwiona, ale również uradowana podskoczyłam do drzwi. Pociągnęłam za klamkę i...
- Czego chcesz? - zapytałam wściekła, kiedy w progu drzwi zobaczyłam brata.
- Raz się mnie czepiasz, że się w ogóle nie widujemy, a kiedy przychodzę jesteś zła. Zastanów się. A tak w ogóle to robię tutaj support, efektowny jak widać. - Wszedł bez pytania do domu, a zza jego sylwetki wyłowił się Shann. Uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam go, gdy wszedł do środka. Zastanawiałam się przez chwilę czy go pocałować. Harry o nas wiedział, Anny nikt nie zna, a David chyba się domyślał, prawda? Ale zaraz po tym pomyślałam też "do diabła z tym" i zrobiłam to, a on odwzajemnił pocałunek.
Wymienił kilka słów z Harrym i Davidem, przedstawił się Annie, która była w lekkim szoku. Cóż, kiedy rozmawialiśmy o Shannonie nigdy nie używaliśmy jego nazwiska, więc było to dla niej pewne zaskoczenie. Poszliśmy na górę do mojego pokoju.
- Tęskniłem - szepnął i przyciągnął mnie do siebie. Zamknęłam drzwi nogą.
- Tak? - przegryzłam dolną wargę.
- O tak. - Uśmiechnął się na krótką chwilę, a potem ponownie złączył nasze usta w pocałunku. Długim pocałunku. Najlepszym pocałunku na świecie.
Splótł nasze palce u rąk, a kiedy się od siebie oderwaliśmy spojrzał mi głęboko w oczy.

Shannon.

Miała takie piękne oczy. Ale tym zepsuję chwilę... Muszę jej to teraz powiedzieć, bo później nie będzie czasu. Będzie za późno.
- Lyss, muszę ci coś powiedzieć - zacząłem nieśmiało, a w jej oczach zauważyłem zaniepokojenie. - Chodzi o ten ślub.
- Stało się coś?
- Nie powiedziałem ci o nim wszystkiego. Jak na przykład, że... Wiesz, Tomo i Vicki nie chcieli mieć takiego zwykłego ślubu w Los Angeles i... ślub będzie w Grecji. - Rozplotła nasze dłonie.
- I nic mi nie powiedziałeś?!
- Mówię teraz - wyglądała na wściekłą. I taka pewnie była. - Gdybym powiedział wcześniej to byś się nie zgodziła. A teraz wszystko jest zaplanowane. Liczba gości i w ogóle...
- Ty... Zrobiłeś to specjalnie! - uderzyła mnie lekko w pierś, co było urocze.
- Ja... Tak, zrobiłem to specjalnie. Bo wiem jak panicznie boisz się samolotów, ale tak bardzo chcę cię tam mieć. Zrób to dla mnie. Będziemy siedzieć obok siebie, proszę. Dasz radę.
- Shann... - westchnęła głośno. - Jesteś okropny. To prawie jak porwanie. - Dźgnęła mnie palcem w to samo miejsce, co kilka sekund temu mnie uderzyła. - Czegoś jeszcze mi nie powiedziałeś? - podparła dłonie o biodra.
Zastanawiałem się czy powiedzieć jej o obecności Agnes, ale to chyba nie ma wielkiego znaczenia? Bynajmniej dla mnie.
- Będzie Agnes. Dla mnie to nic, ale tylko cię uprzedzam, bo ona ma charakter.
- Dla mnie to też nic takiego... - próbowała mnie przekonać.
- Naprawdę? - uniosłem brwi.
- Tak... Może jest młoda, piękna, no i jest modelką... Mieszka w Niemczech, dlaczego tam będzie?
Zaśmiałem się. Była zazdrosna. Starała się to ukrywać, ale była zazdrosna.
- Jest druhną Vicki. Czy ty ją wygooglowałaś?
- Może - spuściła głowę.
- Och, kocham cię. - Objąłem ją śmiejąc się.

- Na pewno wszystko wzięłaś? - zapytałem Alyson po raz setny, kiedy pakowałem jej walizkę do bagażnika.
- Jeśli zapytasz mnie jeszcze raz to cię zabiję - zagroziła mi.
Otworzyłem jej drzwi od samochodu, a później sam do niego wszedłem. Uwielbiałem jeździć tym autem, choć robiłem to rzadko. Zwykle zostawał w garażu w LA i czekał na mój powrót z trasy.

Alyson.

Przez całą drogę na lotnisko rozmawialiśmy o różnych bzdetach. To dobrze, bo te bzdety odciągały moje myśli o Jaredzie.
Przecież on tam będzie. Na lotnisku, w samolocie, na ślubie. Jared - obiekt moich nocnych koszmarów. Wiedziałam o tym od samego początku, ale dopiero teraz to do mnie dotarło. Jak mam się zachować w jego towarzystwie? Oczywiście, będę się uśmiechać i udawać, że wszystko jest okej. Już mam w tym wprawę, nie powinno być trudno.
- Lyss, żyjesz? - do rzeczywistego świata przywołał mnie Shannon.
- Um, tak. - Uśmiechnęłam się niemrawo chcąc odpędzić jego wszelkie wątpliwości. Jestem silną kobietą, nie mogę się załamać. Dam radę.
Zauważyłam że już dojechaliśmy i stoimy na parkingu przy lotnisku. Shannon wysiadł z samochodu, a ja zrobiłam to samo zanim zdążył mi szarmancko otworzyć drzwi.
- Wiesz że nie musisz wykonywać tych wszystkich... uprzejmości? Nie jestem królową, nie mam sygnetu, w który mógłbyś mnie całować, więc nie musisz za każdym razem otwierać mi drzwi od samochodu - zwróciłam mu uwagę.
- Nie masz sygnetu, ale ja wolę usta - uśmiechnął się i podszedł do bagażnika. - No i jesteś moją królowa. - Wyjął moją walizkę po czym trzasnął drzwiami i sprawdzając czy bagażnik na pewno się zamknął.
- Zamknij się - mruknęłam. Cokolwiek bym powiedziała, on to przeistoczy w komplement. Nienawidzę go za to. - Mam ręce, mogę sama wziąć mój... - zaczęłam, kiedy szliśmy w stronę LAX.
- Będziesz się teraz o to kłócić? - zatrzymał się. Chciał chyba brzmieć poważnie, ale jego usta wyginały się w uśmiech. - Serio, bo jeśli tak, to przestań, bo strasznie mnie podniecasz kiedy jesteś zła, albo kiedy krzyczysz. - Spojrzał mi w oczy i uniósł brwi.
- Dobra, po prostu chodźmy. - Zrezygnowałam z dalszej rozmowy. Poszliśmy zaledwie kilka metrów przed siebie i znów się zatrzymaliśmy.
- Stoi czwarty w rzędzie, tym tutaj - Shann zaczął wskazywać na parking. Na początku zaczęłam się zastanawiać po co to mówi, aż spostrzegłam stojącego przed nami chłopaka. - I pamiętaj...
- Żadnej rysy. - Dokończył za Shannona.
- Dokładnie - Leto rzucił mu kluczyki, a ten sprawnie je złapał i pobiegł w stronę samochodu.
Poszliśmy dalej, aż weszliśmy do terminalu pasażerskiego gdzie roiło się od ludzi. Shannon wyjął z kieszeni telefon i rozmawiał z kimś dosłownie dziesięć sekund.
Pociągnął mnie za rękę i powędrowaliśmy prosto do... do czegoś co widział tylko Shann. W końcu ja też to zauważyłam. Szliśmy do Emmy, która na nas czekała.
- Nareszcie. Mamy tylko godzinę, więc jak przejdziecie przez odprawę, nie zatrzymujcie się nigdzie na dłużej, bo możecie się spóźnić. Shannon, twój bagaż ma Tomo, więc o nic się nie martw. Macie tutaj bilety... - wręczyła nam dwa papierki. - Siedzicie obok siebie w pierwszej klasie, więc tutaj też nie powinno być problemów. Co jeszcze... - starała sobie przypomnieć, czy ma nam coś jeszcze powiedzieć.
- Ems, nie jestem tutaj pierwszy raz, poradzimy sobie. - Uspokoił ją Shanny.
- Tak, ale kiedyś już mi robiliście jakieś numery z Jaredem i nie chcę żeby to się powtórzyło - Emma złowrogo spojrzała na Leto.
- Przestań, to był tylko jeden raz.
- Trzy razy, kochany. Trzy - poprawiła go. - Idźcie już do bramki, co? Ja wam zaniosę ten bagaż na taśmę - przegoniła nas, chociaż szła później za nami.
Wyjęłam z torebki na ramię wszystkie potrzebne papiery i stanęliśmy przy pierwszej bramce. Staliśmy tam jakoś dwadzieścia minut i przeszliśmy bezproblemowo do następnej, gdzie trzeba było pokazać paszport.
- Chcesz kawy, czy coś? - zapytał mnie. - Mamy na to pół godziny.
- Tak, kawa może być. - Uśmiechnęłam się. Ku mojemu zdziwieniu, Shannon złapał mnie za rękę. Nie było to takie złapanie chodź-zaprowadzę-cię, tylko takie... chodź-moja-dziewczyno. Oczywiście, nie miałam nic przeciwko temu.
Weszliśmy do jakiejś przytulnej kawiarni i usiedliśmy przy ladzie. Shannon zamówił dwie kawy Capuccino na wynos, co i tak nie miało większego znaczenia, bo wypiliśmy je w środku w przeciągu jakiś dziesięciu minut.
Idąc do samolotu, wciąż trzymaliśmy się za ręce. Przy tylu ludziach. To było... fajne.
Gdy wreszcie nas w puścili na pokład samolotu, poszukaliśmy swoich siedzeń. Shannon siedział przy oknie, a ja po jego prawej stronie. To był zły pomysł. W rzędzie siedzeń obok siedział Jared z jakąś blondynką. Pech chciał, żeby to blondyna siedziała przy oknie, a Jared był bliżej mnie. Przełknęłam głośno ślinę.
- W porządku? - dopytywał Shann, gdy zauważył moje zdenerwowanie.
- Nie koniecznie - odparłam, a Shannon już wiedział o co chodzi.
- Chcesz się zamienić miejscem?
- Nie. Dam radę - próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi z tego jedynie grymas.
Dzieliło nas jakieś półtora metra, a ja się bałam, że Jared coś zrobi. Bałam się go bardziej niż lotu.
Z głośników rozległ się komunikat, iż za chwilę startujemy i prośby o zapięcie pasów i wyłączenie telefonów i innych urządzeń.
Wykonałam wszystkie polecenia i dzielnie przetrwałam start.

Shannon.

Po starcie Lyss puściła moją rękę, a od tyłu zaczepił ją Tim.
- Cześć kuzynko - uśmiechnął się.
- Och, serio? - spojrzała na mnie błagalnie.
- Co? - zapytał zdezorientowany.
- Jeśli Bóg istnieje, to on mnie szczerze nienawidzi - mruknęła i położyła głowę na moim ramieniu.
No tak. Najpierw sam fakt, że lecimy samolotem. Później Jared, który siedzi niedaleko Aly, a na koniec Tim pragnący towarzystwa. Zauważyłem że ona nie specjalnie go lubi.
- Przeszkadzam ci? - zapytała mnie. - Chcę się przespać.
- Nie. Śpij. Moje ramię jest do twojej dyspozycji - uśmiechnąłem się.
- Dzięki. - Wtuliła się w nie i po paru minutach jej oddech się wyrównał, co oznaczało, że już odpłynęła.
Chyba bardzo się nie wyspała, skoro przespała całe dwanaście godzin. Ja w tym czasie robiłem niewiele. Głównie grzebałem w laptopie, obejrzałem jakiś tandetny film, gdy Lyss uwolniła moje ramię zamówiłem coś do jedzenia. Później sam się zdrzemnąłem, kiedy Ruda znów oparła się o mnie, a ja skronią o jej głowę.
Obudziłem ją tylko przed lądowaniem w Londynie.
- Lyss, pobudka. Zaraz lądujemy - szepnąłem.
- Co? Już? - zapytała zaspanym głosem.
- Mamy przesiadkę, jesteśmy w Londynie.
Jęknęła, wyprostowała się i zapięła pasy, a po chwili znów złapała mnie za rękę. Ja naprawdę nie mam pojęcia czego tutaj się bać...
Na lotnisku w Londynie przeszliśmy przez to samo. Bramka, bramka i poszliśmy połazić trochę po sklepach.
- O Boże, jak ja wyglądam! - krzyknęła widząc swoje odbicie w szybie.
- Pięknie, o co ci chodzi? - uśmiechnąłem się uwodzicielsko.
- Chodź ze mną do łazienki, muszę ogarnąć włosy, proszę? - dodała. Poszliśmy więc do toalety. Znaczy ona poszła, ja zostałem na zewnątrz i czekałem. Po chwili wyszła z niej, a włosy związała w kucyka.
- Ile mamy czasu? - zapytała ziewając przeciągle.
- Dwie godziny do lotu. Później prawie cztery godziny lotu do Aten. Meldujemy się w hotelu i jesteśmy wolni. Następnego dnia ślub, a jeszcze dzień później koncert. I wracamy na dzień do LA załatwić różne sprawy i jedziemy do Portugalii. - Odpowiedziałem.
- Zapytałam o czas, a ty mi opowiedziałeś swój plan na cały tydzień. - Zaśmiała się. - Wiesz co? Mam ochotę na kakao.
- Kakao? - zdziwiłem się.
- Yhym. Kiedy chce mi się spać, zawsze mam ochotę na kakao - przyznała.
- Przydatna informacja - stwierdziłem z lekką ironią. Poszliśmy szukać jakiejś kawiarni gdzie sprzedają kakao lub gorącą czekoladę. Jak się można było spodziewać, czekoladę znaleźliśmy łatwiej.
- Ktokolwiek wymyślił gorącą czekoladę, jest moim bogiem. Kolejna przydatna informacja o mnie - kiedy jestem wściekła lub smutna, wystarczy, że dasz mi ten oto napój. - Uśmiechnęła się.
- I kiedy jesteś zaspana. - Dodałem. - Ileż ja się o tobie dziś dowiaduję - upiłem łyk soku pomarańczowego, gdyż nie miałem ochoty na czekoladę.
Alyson.

Wysiedliśmy z samolotu. Tym razem nie przespałam całego lotu, a rozmawiałam z Shannonem i czas upłynął całkiem szybko. Dolecieliśmy przed czasem, wzięliśmy swoje bagaże i tourbusem Marsów pojechaliśmy do hotelu, choć tak naprawdę mogliśmy pójść pieszo.
Choć pięciogwiazdkowy hotel znajdywał się niedaleko lotniska, poprzez wyciszone ściany w pokojach nie było słychać startujących samolotów - tak wyczytałam na ulotce.
Emma zameldowała nas wszystkich, rozdała nam później kluczyki do pokoi i oznajmiła zespołowi, że za godzinę mają się spotkać.
Ja i Shannon weszliśmy do windy, a ja wcisnęłam przycisk z liczbą siedem - czyli na samej górze.
- Ach, windy... - westchnął Shannon przybliżając się nieco do mnie. - To takie małe pomieszczenie, gdzie w szybkim czasie może stać się coś... dobrego. - Odgarnął moje włosy z szyi i zaczął ją powoli muskać wargami.
- Nie będę tego robić w windzie - zaśmiałam się, ale go nie odepchnęłam. Wręcz poddałam się przyjemności.
Ręka Shannona powoli przesuwała się ku przycisku "stop" kiedy drzwi się otworzyły na czwartym piętrze. Szybko się od siebie odsunęliśmy, ale różu na moich policzkach nie mogłam ukryć przed przenikliwie patrzącym na nas Japończyku. Wszedł do środka i wcisnął swoje piętro.
Spojrzałam na Leto z ukosa, a on się do mnie uśmiechnął. Skierowałam swój wzrok na drzwi windy i czekałam zniecierpliwiona na ich otworzenie się.
Wreszcie kiedy winda dojechała na nasze piętro, niemal z niej wybiegłam, a Shannon za mną.W końcu wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem.
- Jesteś nienormalny. - Stwierdziłam.
- Może trochę - przyznał. - Nigdy nie uprawiałaś seksu w windzie? - zapytał.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - uniosłam brwi, a on niepewnie skinął głową. - Kilkukrotnie - odparłam szczerze.
- Z kim? - dopytywał. Widziałam, że to dla niego nie najprzyjemniejsza rozmowa, ale był ciekawy. A ja przed nim nic nie ukrywałam.
- Okej... Z Nickiem i z Brody'm.
- Aha. Nawet nie wiem z iloma facetami spałaś... Znaczy... Wiesz, to nie ma żadnego znaczenia, ale chyba powinienem wiedzieć. - Zaczął.
- Kocham twoją bezpośredniość. - Uśmiechnęłam się. - Jesteś piąty. - Powiedziałam, chociaż nie do końca szczerze. Miałam jakoś dwie, czy trzy przygody pod wpływem alkoholu, ale żadnej z nich nie pamiętam. No i była pewna niezręczna sytuacja z Harrym, ale oficjalna wersja jest taka, że nic stało. Nawet Sophie o tym nie wie. Zresztą po przebudzeniu moja bielizna wciąż była na miejscu, więc to chyba dobry znak?
- Och... To dobrze. Znaczy... - zaciął się.
- Dlaczego jeśli facet spał z setką kobiet, inni cię szanują, a jeśli kobieta spała z chociażby dziesiątką facetów, nazywają ją dziwką? - zapytałam spoglądając na niego.
- Ja tak nie uważam... I nie miałem tego na myśli. Tylko... Sam nie wiem co. Dla mnie nie ma znaczenia z iloma facetami spałaś. Serio. Pomyślałem tylko, że powinienem wiedzieć. - Spojrzał mi w oczy i nagle stanął w miejscu. Chciałam zapytać, dlaczego stoimy, ale uprzedził moje pytanie. - Pokój trzysta trzydzieści dwa - wskazał na drzwi.Włożył klucz do zamka i otworzył drzwi.
Przepuścił mnie pierwszą, a ja rozejrzałam się po pokoju, a raczej po apartamencie. Za nami wszedł jeszcze pewien facet, wyglądał na nastolatka. Na głowie miał typową dla bagażowego okrągłą, wysoką i szarą czapeczkę, a do tego garnitur pod kolor. Zdjął bagaże z wózka i postawił przy ścianie w apartamencie.
Shannon wyjął z kieszeni portfel i wręczył chłopakowi pięćdziesiąt dolarów. Ucieszony, ale i zdziwiony pracownik wyszedł ciągnąc za sobą pusty wózek.
- Nie było go cały czas z nami, prawda? - zapytałam. Nie widziałam żeby szedł za nami, a tym bardziej żeby był z nami w jednej windzie.
- Nie, pojechał inną windą - Shann uśmiechnął się. - Ale to dobrze, bo wtedy byłoby to nieco upokarzające.
Shannon wziął walizki i kiedy odszukał sypialnię, położył je tam.
Ja stałam w salonie. Ściany były białe, a nad szarą kanapą wisiała całkiem spora ramka ze zdjęciem lasu jesienią. Obok była półka również z jakąś ramką, a naprzeciw kanapy stał mały okrągły szklany stolik, na którym stała misa z butelką czerwonego wina, a wokół niej płatki róż. Fioletowe firanki osłaniały duże okna na całej północnej ścianie. Niedaleko wejścia do sypialni stał stół, cztery krzesła i kolejna misa, tym razem z owocami. Zastanawiałam się przez chwilę czy są prawdziwe, ale nawet tego nie sprawdziłam. Weszłam do sypialni, gdzie ściany także były białe, tak samo jak pościel na łóżku, ale częściowo przykrywał je fioletowy koc. Przy łóżku stała szafka nocna z jasnego drewna, a na niej stała lampka. Natomiast nad posłaniem wisiała jeszcze jedna ramka ze słynnym zdjęciem Beatlesów. W odstępie jakiś dwóch metrów od szafki,  była szafa z wielkim lustrem. Na ścianie naprzeciw lustra były okna z białymi firankami, ale fioletowymi zasłonami. Łazienka również utrzymywała kolory biało-fioletowo-czarny. Nawet drzwi do niej były fioletowe. W łazience był duży prysznic i równie duża wanna. Na wieszaku wisiały dwa czarne, satynowe szlafroki z naszytym logiem hotelu na rękawie i kilka ręczników.
Krótko mówiąc, wszystko w apartamencie tworzyło spójną i estetyczną całość. Tylko mała kuchnia się wyróżniała, ponieważ przeważał tam czarno-biały kolor.
- Chcesz gdzieś pójść czy może przetestować łóżko? - Shannon objął mnie od tyłu i musnął wargami mój policzek.
- Hm... Kuszące propozycje - mruknęłam. - Aktualnie wolałabym iść się umyć, czuję się brudna po szesnastu godzinach lotu.
- Niee - jęknął i przeniósł swe pocałunki na szyję. Odwrócił mnie w swoją stronę i złączył nasze wargi. Objął mnie w talii i dosłownie zaciągnął do łóżka.


Jared.

Z tego co zdążyłem zauważyć u Emmy, Braxtona, Tima oraz Matta mieli niemal takie same pokoje jak ja i pewnie jak Shannon. Tylko u niego nie byłem. Przez Alyson.
Starałem się z nią nawiązać jakiś kontakt wzrokowy, a nawet chciałem się odezwać, ale kiedy unosiłem na nią spojrzenie, ona go unikała. No i nie zostaliśmy sami, nikt nie oddalił się od nas na tyle, żeby nie słyszeli moich przeprosin. Naprawdę nie chciałem żeby reszta się dowiedziała o "tamtej nocy".
Spojrzałem na godzinę w telefonie, która pokazywała siódmą wieczorem. Tak czy inaczej Emma zleciła mi pójście po Shannona, który spóźniał się na naszą "zbiórkę".
- Mogę zadzwonić? - zapytałem, na co niechętnie skinęła głową. Wybrałem jego numer, ale nie odbierał.
- Idź po niego - polecił Tomo.
- Po co? Przyjdzie. - Co prawda między mną a Shannonem było już spokojnie, ale dokuczał mi fakt iż Alyson jest z nim w jednym apartamencie. W jednym pokoju. W jednym łóżku.
Emma obdarzyła mnie tym swoim zimnym spojrzeniem i stwierdziła, że wszyscy do niego pójdziemy. I weź tutaj człowieku rozgryź jej logikę. Zamiast olać jednego człowieka, cała szóstka będzie się fatygować i pójdzie po niego.
Więc przeszliśmy przez korytarz kilka metrów i zapukaliśmy do drzwi z numerem jego pokoju. Ich pokoju.
Trochę potrwało zanim ktoś raczył otworzyć, ale wreszcie w progu stanął Shann bez koszulki.
- Cholera, zapomniałem.
- Wiemy że zapomniałeś. Teraz pozwól, że skorzystamy z twojego salonu i omówimy rozkład jutrzejszego dnia, dobrze? - bardziej stwierdziła, niż zapytała Emma.
Niechętnie otworzył szerzej drzwi i przepuścił nas. Nie myliłem się. Na ostatnim piętrze hotelu, gdzie znajdowały się jedne z tych najbardziej luksusowych apartamentów, wszystkie były niemal takie same. Często się z tym spotykaliśmy, ale mi to nigdy nie pasowało. Słynąłem z kreatywności i oryginalności. Nie lubiłem mieć czegoś takiego samego jak inni.
Emma, Tomo i Brax usiedli na kanapie, a Tim i Matt usiedli przy stole. Ja się na nim siedziałem, tak, że miałem widok na całą szóstkę. I na otwarte drzwi, które prowadziły prawdopodobnie do sypialni. A Shannon stał pośrodku salonu, więc również był zauważalny.
- Więc jak już mówiłam, omówimy sobie plan na dwa dni. Dziś jeszcze jesteście wolni, możecie sobie pozwiedzać, czy coś. Tylko żadnych imprez. Impreza jutro. - Ostrzegła nas. - Jutro o ósmej... Gdzie jest Alyson? - przerwała i zwróciła się do Shanna.
- Bierze prysznic. Wszystko jej przekażę.
- Okej. Tomo, twoja kolej.
- Ślub będzie na plaży o czwartej po południ, ale Shannonowi polecam przyjście do mojego pokoju jakoś o dwunastej z powodu na twoje powolne ruchy i na to, że jesteś moim świadkiem, więc wypadałoby być nieco wcześniej. - Nie dziwiłem się, że to Shannon został jego świadkiem. Nie byłem nawet zły, wiem że ja się po prostu do tego nie nadaję. Wieczór kawalerski, dobieranie garnituru, no i jeszcze Shannon musiał załatwić fryzjera dla Tomo, co było trudnym zadaniem. Chorwat rzadko kiedy daje dotykać, a tym bardziej robić coś ze swoimi włosami komuś innemu poza nim samym i Vicki. Żartowaliśmy nawet, żeby zapleść mu warkocza, a Mofo wyglądał jakby chciał nas spalić wzrokiem. Shannon potrafi też w razie czego pocieszyć i podeprzeć, a ja pewnie bym się poddał przy pierwszej próbie. No i Shann i Tomo nie bez powodu nazywano "Shomo". - Oglądacie oczywiście na plaży piękny akt połączenia mnie i Vicki na wieczność... - kontynuował.
- Tomo, bez barwnych opisów, proszę. Szybko i zwięźle. - Popędziła go Ludbrook.
- Ślub, wesele, wszystko pięknie, ładnie i możecie wracać do hotelu.
- Tak, wiele wyjaśniłeś. - Skomentował Brax.
- Kazała mi szybko i zwięźle!
- Dobra, mniejsza z tym. Będzie jak będzie. Następnego dnia... - kontynuowała, ale jej nie słuchałem. Odwróciłem w tym czasie głowę w prawo, w stronę drzwi. Widziałem Alyson w czarnym, satynowym szlafroku do kolan, w związanych włosach i z telefonem w ręce. Zamykała za sobą drzwi od łazienki i przeszła kilka kroków przed siebie - wtedy zniknęła mi z oczu.
Przeniosłem wzrok na Shannona, a ten patrzył na mnie zimno. Pewnie też ją zauważył i sprawdzał moją reakcję.
- ...koncert i jesteście wolni. O dziesiątej rano mamy samolot, a fakt, że do lotniska mamy blisko, nie znaczy że macie wstawać piętnaście minut przed czasem. Chcę was widzieć wszystkich na parterze przy recepcji o ósmej, bez spóźnień. Dobra, to chyba wszystko. Możecie iść.
Po chwili w apartamencie zostałem tylko ja, Shannon, Emma i Alyson gdzieś w drugim pokoju. Ems patrzyła na mnie takim wzrokiem, który mówił, że mam mówić czego jeszcze chcę i wyjść.
- Chcę pogadać z bratem. - Powiedziałem, ale ta się nie ruszyła. - W cztery oczy - dodałem.
- Dobra, pójdę do Alyson - odparła i przeszła do drugiego pokoju.
Upewniłem się że Emma zamknęła za sobą drzwi i spojrzałem na Shannona, który w dalszym ciągu miał na sobie tylko dolną część ubrania.
- Muszę z nią porozmawiać. - Wypaliłem.
- A kim? Z Alyson? - dopytywał.
- Tak. Ona... Muszę ją przeprosić. - Mówiłem cicho, chociaż wątpiłem, żeby cokolwiek usłyszały. - Wiem, że to może nie wystarczyć, ale nie wiem co zrobić.
- Kiedy chcesz to zrobić?
- Nie wiem, na pewno nie teraz. Emma nie wie, prawda?
- Nie, chyba nie. - Wzruszył ramionami.
Co miałbym zrobić? Dać jej różę? Cały bukiet? Wydaje mi się, że nawet taczka kwiatów by nie rozwiązała tego sporu.

Alyson.

- U mnie w pokoju będzie taka mała... impreza, jeśli mogę to tak nazwać. Dla Vicki. Nie chciała wieczoru panieńskiego, ale może pooglądamy jakieś filmy, pogadamy. Co ty na to? - w pokoju stanęła uśmiechnięta Emma.
- Um... Nie wiem. Ledwo znam Vicki i... Pewnie będzie słynna Agnes - skrzywiłam się. Nie chciałam za bardzo przybliżać się do byłej dziewczyny mojego chłopaka.
- Słynna? - Emma zmarszczyła brwi.
- Shann mnie przed nią ostrzegał - uśmiechnęłam się, kiedy zdałam sobie sprawę jak głupio to brzmi.
- No tak... Agnes potrafi być zazdrosna, ale nie musisz rezygnować przez nią. Może się polubicie. A Vicki sama kazała mi cię zaprosić. Oczywiście, nic na mus.
- Nie wiem... - zaczęłam sobie wyobrażać moją rozmowę z Agnes. Byłabym nieznośnie miła, jak to mam w zwyczaju. A jeśli ona jest taka jak Shannon mówił, to pewnie będę musiała ukrywać moją złość. - Chyba spasuję - odparłam.
- Szkoda. A jutro... Robisz coś z włosami? - usiadła obok mnie na łóżku.
- Hm... Myślałam nad tym trochę, ale nie jestem przekonana. Moja przyjaciółka mówiła, żebym je troszeczkę pokręciła, więc będą trochę krótsze... - rozpuściłam włosy i pokazałam jej dokąd powinny sięgać. - Mogę też je wyprostować, albo jakoś spiąć.
- Jak spiąć? - zaciekawiła się. Dziwiłam się trochę, że rzeczywiście ją to interesuje, ale później stwierdziłam, że chce się zaprzyjaźnić. Nie miałam nic przeciwko, lubiłam Emmę.
- Może w jakiś kok? Albo spiąć tak z tyłu... - wplotłam palce we włosy, uniosłam je lekko aby zademonstrować. - Końcówki żeby zwisały i też je pokręcić. Ale tylko końcówki.
- Tak. Tak będzie najlepiej. - Uśmiechnęła się.
- A ty? Myślałaś o tym? - zapytałam i w tym samym momencie do pokoju wszedł Shannon.
- Co robicie? - przerwał nam.
- Gadamy sobie o babskich rzeczach - odpowiedziała blondynka.
- Yhym - mruknął. - A ode mnie coś chcesz, Ems?
- Chciałam cię skarcić za to, że zapomniałeś o naszej zbiórce, ale już mi przeszło. I chciałam zaprosić twoją dziewczynę na babski wieczór, ale odmówiła. - Spojrzała na mnie z udawanym smutkiem, a ja wstałam i otworzyłam szafę, tuż przy łóżku.
- To dobrze - oznajmił Shannon i po chwili poczułam jak przytula mnie od tyłu. - Nie widzieliśmy się miesiąc, a ty już chcesz nas rozdzielić, okrutna kobieto? - pocałował mnie w policzek.
Nawet nie zauważyłam kiedy Emma wstała i znajdowała się przy drzwiach do salonu.
- Hm, może jeszcze się zastanowię... - zaczęłam, ale Shann mi przerwał.
- Nie... - mruknął mi do ucha.
- Dobra, rozumiem. Zostawiam was samych. Gdybyś jednak się nudziła to przyjdź dwa pokoje na prawo. - Emma uśmiechnęła się.
- Ale powiedz Vicki, że dziękuję za zaproszenie i zwal całą winę na Shannona - krzyknęłam, kiedy wychodziła, a Shann zaczął mnie łaskotać.
Odwrócił mnie twarzą w jego stronę i złożył pocałunek na moich wargach. Po kilku sekundach delikatnie go odciągnęłam od siebie.
- Mogę dać ci okazję do poobmacywania mnie. - Uśmiechnęłam się.
- To musi być okazja? - odwzajemnił uśmiech.
- Do bezkarnego obmacywania - poprawiłam się. - Muszę posmarować nogi balsamem, a ty możesz mi w tym pomóc.

Emma.

Wyszłam z ich pokoju najszybciej jak mogłam, ponieważ miałam wrażenie, że nawet gdybym tego nie zrobiła, Shannon zaczął by robić z Alyson nieprzyzwoite rzeczy. Akurat tego nie chciałam być świadkiem.
Bez pukania weszłam do pokoju obok, ale zastałam tam tylko Vicki.
- Gdzie Alyson? - zapytała.
- Kazała podziękować za zaproszenie, ale nie przyjdzie. Wina Shannona - uśmiechnęłam się.
- Pewnie nie daje jej żyć, co? - zaśmiała się siadając na kanapie przed telewizorem.
- Coś w ten deseń - usiadłam obok.
- I oni wciąż nie są razem? - dopytywała z niedowierzeniem.
Wzięłam głęboki oddech i zastanowiłam się nad odpowiedzią. Miałam trzymać gębę na kłódkę, ale Vicki nie mogę powiedzieć? Zdałam sobie sprawę, że moje milczenie trwa za długo, a kiedy otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć przerwała mi Agnes, która pojawiła się dokładnie znikąd.
- Spokojnie, możecie przy mnie o nich rozmawiać. Nie przeszkadza mi to.
- Na pewno? - upewniła się Vicki.
- Jestem trochę zazdrosna, przyznaję. Także nie spodziewałam się, że będą mieli razem pokój, ale jest okej. Serio. Ale z jednej strony wychodzę teraz przegrywam, bo mój były ma osobę towarzyszącą, a ja nie... - zaczęła histeryzować.
- W czym przegrywasz? - zapytałam.
- W rozstaniu!
- Jak można w tym wygrywać czy przegrywać?
- Normalnie. - Odparła, ale więcej nam nie wyjaśniła.
Vicki westchnęła z rezygnacją.
- Gdzie reszta dziewczyn? - przyszła pani Milicevic spojrzała na Agnes i na mnie.
- Przyjdą - odparłyśmy równocześnie.

Jared.

Siedziałem z Tomo w moim apartamencie, na dodatek jak najgrzeczniej chciałem wyprosić stamtąd Kate.
Nie chodzi o to, że jej nie lubiłem. Lubiłem, była moją przyjaciółką. Ale spędziłem z nią szesnaście godzin lotu, a w hotelu wciąż chodziła za mną jak cień. Na szczęście pokoje mieliśmy osobne. 
Kiedy wreszcie zapytałem, czy mogłaby zostawić mnie i Tomo na chwilę samych odpowiedziała:
- Jasne. I tak muszę iść do Agnes - wzruszyła ramionami i z uśmiechem wyszła. 
Odetchnąłem z ulgą.
- Musimy pogadać - zwróciłem się do niego i usiadłem przy stole, naprzeciw Chorwata.
- O czym?
- Zrobiłem coś... Zrobiłem coś złego Alyson i nie wiem jak ją przeprosić - zacząłem.
- A co zrobiłeś? - dopytywał.
- Nie mogę ci tego powiedzieć, bo naprawdę nie mam się czym chwalić. Powiem, że to coś poważnego. A ty jesteś jakiś tam czuły, więc mi pomóż. - Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż prośba.
- Pewnie ją pocałowałeś, czy coś w tym stylu. Nie mylę się? - uniósł krzaczaste brwi.
- Ni... Dobra, zostawmy tak. Nie mówię, że tak było, ale coś podobnego... 
- Znam cię ponad dziesięć lat i dalej nie mogę cię rozszyfrować. Dlaczego ona tak bardzo ci się podoba? Tobie i Shannonowi? Ja jej nie znam, ale jej nie lubię. Tyle ci powiem. 
- Ona mi się nie podoba. - Parsknąłem, a Tomo patrzył na mnie jak na idiotę. - Już dawno odpuściłem, ale szukam sposobu na przeprosiny. 
- Masz Kate. Po co ci ta ruda? - Spojrzałem na niego groźnie, aż ten wywrócił oczami. - Powtarzaj jej, że przepraszasz, a za jakiś czas sama zapomni.
- Nie sądzę... - mruknąłem. - Dobra, widzę, że mi nie pomożesz, zazdrośniku. 
- Co? - zmarszczył brwi.
- Jesteś zazdrosny o Shannona. - Stwierdziłem z uśmiechem na twarzy. - Za kilkadziesiąt godzin się żenisz, a Shann nie może mieć... dziewczyny? - czułem się tak, jakbym sam sobie to tłumaczył. Jeszcze nie dawno to mnie zżerało od środka. A co najważniejsze, teraz nie miałem nic przeciwko temu, żeby mój brat był z Aly. - Jesteście bardziej braćmi, niż ja i on. Właściwie, to jesteś jak jego chłopak. Dlatego jej nie lubisz.
- Dajże już spokój - pokręcił powoli głową i wyszedł. 
Parsknąłem ironicznym śmiechem.

Piszę ten rozdział i piszę i piszę i skończyć nie mogłam. Nie mogłam znaleźć odpowiedniego momentu na zakończenie. Miał tutaj być jeszcze ślub i tak dalej, ale bez przesady. Za bardzo się rozpisałam i będziecie musieli poczekać do następnego rozdziału. Z tego jestem zadowolona tylko w połowie. Były takie momenty, że miałam blokadę i nie wiedziałam jak ruszyć z miejsca, więc pisałam nawet najbanalniejsze teksty, byle pisać dalej. No i widzimy się pierwszy raz na blogspocie i w roku szkolnym. Jak w szkole? Aktualnie jestem chora przez mojego kolegę, który miał bardzo dobrą Fantę... -,-  No i moja wychowawczyni jest głupia i pusta, bo ona lepiej wie, czy ja się źle czuję czy nie. Dobra, nie będę tutaj marudzić.
Ruszył wątek z Sophie. Nareszcie.
Chciałabym Was jeszcze zaprosić na www.nie-szablonowy.blogspot.com, gdzie publikuję od czasu do czasu moje śmieci z komputera. Jest to dobry sposób na zwolnienie miejsca na dysku :> Od razu mówię, że nie wykonuję zamówień, chyba, że ktoś ma dobre zdjęcia i mam wenę. I nie wykonuję szablonów z Marsami. Szablony z Marsami są przeklęte! Zrobiłam ich już mnóstwo i nie mam oryginalnego pomysłu. Ew. mogę umieścić kilka starych szablonów z mojego bloga, jeśli chcecie.
I przypominam zasadę z Onetu: 
Min. 5 komentarzy do następnego rozdziału.

9 komentarzy:

  1. Ufffff dopiero teraz mogłam spokojnie przysiąść do komputera i przeczytać rozdział. Nawet nie wiesz jak mi brakowało wątków Alison-Shannon. A wątek z Sophie też interesujący. Bardzo podobał mi się rozdział, czytało się go tak lekko że nawet nie zauważyłam jakieś blokady twórczej o której pisałaś. No nic pozostaje mi tylko czekać na te 5 komentarzy. Szkoda, że nikt nie komentuje.

    Twoja wierna czytelniczka 150thstreet.

    P.S mogłabyś zmienić tło , nie da się czytać w telefonie, bo nic nie widać.

    OdpowiedzUsuń
  2. no, wreszcie- nareszcie. od kilku tygodni tu zaglądałm w nadziei na coś nowego. i się doczekałam :> lubię czytać Twoje wypociny, wiesz? I jestem ciekawa co tam dalej wymyślisz...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej : ) wiem że nie komentuje stale, ale też przyznaje że czytam nieregularnie, po kilka rozdziałów na raz zazwyczaj.. Ale ten rozdział należy do wyjątkowo udanych - Strasznie podobają mi się scenki rodzajowe Shannon-Alison, widać że dobrze się ze sobą czują i dogadują- rewelacyjna para:)i dodany do tego zazdrosny Chorwat to już w ogóle coś ;) Szkoda tylko że jednak nie poszła na ten wieczór panieński - może akurat coś ciekawego by się zdarzyło albo, o zgrozo, polubiłaby się z byłą Shanna! To by było ciekawe!

    A i super że przeniosłaś się z onetu - nie komentuje na tamtym portalu już wcale bo nic nie publikuje albo dodaje podwójnie :/ tragedia jakaś :/ ale koniec marudzenia - pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
  4. No więc. Przeczytałam całe opowiadanie w jedno popołudnie i wieczór. Wciągnęło mnie, nie powiem. Zaczęłam kibicować związkowi Shannona i Alyson. Strasznie mi się podobają jako para. Jedno, co mi się nie podobało w opowiadaniu to moment, w którym opisałaś śmierć ojca Sophie. Jej zachowanie było wtedy dziwne, w ogóle nie pasujące do takiego wydarzenia. Ogólnie jej nie lubię, za to uwielbiam Harrego. Pocieszny chłopak. I podobają mi się rozmowy Jareda z jego drugim Ja.

    OdpowiedzUsuń
  5. I mam nadzieję, że dodasz wkrótce nowy rozdział? nie chciałabym, by to opowiadanie okazało się kolejnym, które nie będzie kontynuowane. I mam prośbę, czy możesz mnie jakoś powiadomić o kolejnym rozdziale? np na gg? Jeśli tak, byłabym wdzięczna. to mój nr 12001338

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam za spam, ale w spamowniku nie da rady dodać komentarza, przynajmniej ja tam nie widzę takiego pola. Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie za to zła.

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział jest niesamowity. Szkoda , że Alyson nie poszła na wieczór panieński Vicky. Ciekawa jestem co by się działo gdyby tam była. Ale rozumiem ,że dlugą rozłąke trzeba nadrobić. Uwielbiam tą parę , a Jareda mi szkoda. Narkotyki to nic fajnego. A może spotka kogoś ciekawego kto pomoże mu uprować się z uzależnieniem ?
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam Lullaby

    OdpowiedzUsuń
  8. A więc, nie żydź że tak o te komentarze, wiadomo że fajnie jak jest milion komentarzy ale czy trzeba od razu : "pięć komentarzy albo pocałujcie mnie w cztery litery". Swoją drogą czekam na następny ;) a no i dodałabym wcześniej komentarz, możliwe, że z jakimś sensem co do rozdziału ale nie było opcji "anonimowy", a konta zakładać nie zamierzam.
    Mam nadzieje, że nie długo będę mogła DODAĆ KOMENTARZ pod nową notką.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. @maniathepeople9 grudnia 2012 06:15

    o matko chryste, tak długo nie zaglądałam na Twoje opowiadanie że aż mam ochote sama siebie spoliczkować, a więc, za kazdym razem jak odwiedzam moje gadu gadu a robie to na prawde rzadko:( to dostaje wiadomość że jest nowy rozdział, ale niestety mój brak czasu eh... nie wiem czy mnie pamiętasz? nie gadałyśmy chyba z rok i nawet nie wiem pod jakim pseudonimem sie kryłam, mel? mam tylko nadzieje że grom z nieba pomoże Ci sobie przypomnieć, bo godzinami gadałyśmy o Marsach i Paramore, jeszcze sie odezwe tam na tym gadu gadu, a teraz zasiadam do 40 rozdziałów, bo nawet nie bardzo pamiętam co się działo:< a musiałam jak najszybciej skomentować, więc teraz odezwę się jak je przeczytam ściskam, całuję i przede wszystkim przepraszam! i czekam na twitterową informację:< @maniathepeople

    OdpowiedzUsuń